Screen IStockphoto
Dziś brzmi jak ostrzeżenie. Jak coś, co wisiało w powietrzu od dawna, tylko ja nie chciałem tego zauważyć.
Zaprosiłem krewnych bez długiego zastanawiania się. Mama, brat z rodziną, ciotka, kuzyni. W naszej rodzinie zawsze tak było — drzwi otwarte, stół długi, gwarno i ciasno.
Wydawało mi się to naturalne. Przecież to święta. Przecież tak trzeba. Dopiero kiedy powiedziałem o tym żonie, zobaczyłem w jej oczach coś, czego wcześniej nie było. Nie złość nawet. Zmęczenie.
— Kogo zaprosiłeś? — zapytała spokojnie, zbyt spokojnie, jak na mój gust.
— No… rodzinę — odpowiedziałem, jakby to było oczywiste. — Jutro przyjadą wszyscy.
Odłożyła kubek na stół.
— A zapytałeś mnie?
— A muszę pytać? — odburknąłem. — To też mój dom.
— Właśnie dlatego pytam — powiedziała. — Bo to nasz dom, a nie stołówka dla twoich krewnych.
Nie spodziewałem się tego. Zawsze gotowała. Na każde święta, urodziny, imieniny. Nigdy nie narzekała. Albo ja nie słyszałem.
— To co, nie ugotujesz? — zapytałem wprost, czując, jak zaczyna we mnie narastać irytacja. — Jutro Boże Narodzenie.
Spojrzała na mnie uważnie, jakby ważyła każde słowo.
— Nie — powiedziała. — Nie chcę.
— Jak to nie chcesz? — podniosłem głos. — Przecież przyjeżdżają goście!
— Twoi goście — poprawiła mnie. — Ja ich nie zapraszałam.
— Ale to moja rodzina!
— A ja twoją żoną, nie kucharką — odpowiedziała spokojnie. — Nie uczyłam się na kucharza.
Zapadła cisza. Taka gęsta, że aż niewygodna.
— Jeśli chcesz, gotuj — dodała po chwili. — Ja sobie coś przygotuję. Albo wyjdę. Jeszcze nie wiem.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. W głowie kłębiły mi się myśli: przesadza, co ona wyprawia, jak ja to teraz wytłumaczę mamie.
A gdzieś głęboko pojawiło się coś jeszcze — strach. Bo nagle zrozumiałem, że to nie jest zwykła sprzeczka.
Wieczorem zadzwoniła mama.
— Synku, jutro przyjedziemy trochę wcześniej, dobrze? Trzeba będzie jeszcze coś pomóc.
— Jasne — odpowiedziałem automatycznie, a potem spojrzałem na żonę, która siedziała z książką, jakby cały świat jej nie dotyczył.
— A co Ania gotuje? — dopytała mama.
Zawahałem się.
— Jeszcze… ustalamy — wymamrotałem.
Po rozmowie wybuchłem.
— Słyszysz? — powiedziałem ostro. — Oni liczą na normalne święta, a ty robisz sceny.
— Sceny? — uśmiechnęła się smutno. — Wiesz, ile razy twoja mama krytykowała moje jedzenie? Ile razy słyszałam, że „barszcz za mało
czerwony”, że „u nich w domu robiło się inaczej”?
— To tylko gadanie — machnąłem ręką.
— Dla ciebie — odpowiedziała cicho. — Nie dla mnie.
Przypomniałem sobie nagle zeszłoroczną Wigilię. Jak stała w kuchni od rana, a ja siedziałem z wujkiem, pijąc herbatę.
Jak mama zaglądała do garnków, poprawiała, doradzała. Wtedy wydało mi się to normalne. Teraz pierwszy raz poczułem ukłucie wstydu.
— Dlaczego nigdy nic nie mówiłaś? — zapytałem.
— Bo byś powiedział dokładnie to, co teraz — westchnęła. — Że przesadzam. Że to święta. Że tak trzeba.
Noc była niespokojna. Leżałem i myślałem o jutrze. O pustym stole. O rodzinie, która przyjedzie z oczekiwaniami. O żonie, która po raz pierwszy postawiła granicę.
Rano obudziłem się wcześniej. Kuchnia była cicha. Na blacie leżała kartka: Jestem u koleżanki. Wrócę wieczorem. Powodzenia.
Stałem chwilę bez ruchu. Potem otworzyłem lodówkę. Pusta. Prawie pusta. Nagle dotarło do mnie, że przez lata nie wiedziałem nawet,
gdzie leżą przyprawy.
Zadzwoniłem do brata.
— Słuchaj… możecie przyjechać trochę później? — zapytałem. — Coś się… skomplikowało.
— Co się stało? — zdziwił się.
— Porozmawiamy na miejscu — odpowiedziałem.
Gotowałem pierwszy raz w życiu wigilijne potrawy. Nerwowo, nieporadnie. Barszcz wykipiał, pierogi się rozklejały. Byłem zmęczony, wściekły i… dziwnie spokojny. Jakbym wreszcie robił coś, co dawno powinienem zrobić.
Kiedy żona wróciła, w domu pachniało jedzeniem. Spojrzała na mnie zaskoczona.
— Widzę, że sobie poradziłeś — powiedziała.
— Nie idealnie — odpowiedziałem. — Ale szczerze.
Usiedliśmy przy stole wieczorem, sami, zanim przyjechali inni.
— Przepraszam — powiedziałem w końcu. — Naprawdę nie widziałem, ile to dla ciebie znaczy.
Nie odpowiedziała od razu.
— To nie o gotowanie chodzi — powiedziała w końcu. — Tylko o szacunek.
Tego Bożego Narodzenia nic nie było idealne. Ale pierwszy raz miałem wrażenie, że jest prawdziwe. I że jeśli czegoś nie zmienię,
następnym razem przy stole może zabraknąć już nie potraw — tylko nas.
Mam 40 lat i po raz pierwszy zaszłam w ciążę. Nigdy wcześniej nie myślałam, że…
Przez całe życie żyłam z myślą, że matka powinna myśleć o dziecku bardziej niż o…
Od miesięcy czekałam na ten wyjazd. Nie dlatego, że góry są magiczne albo że Nowy…
Według mojej córki powinnam siedzieć sama w domu, odbierać wnuki z przedszkola, gotować im zupki…
Robiłam wszystko dla dzieci. Naprawdę wszystko. Całe moje życie było podporządkowane im, ich potrzebom, ich…
Tegoroczne Boże Narodzenie miało być inne. Tak sobie przynajmniej wmawiałam, stojąc w kuchni nad garnkiem…