Ciekawostki

Jutro Boże Narodzenie i zaprosiłem krewnych, a moja żona nie chce gotować, mówi, że nie uczyła się na kucharza: „Jeśli chcesz, gotuj, ja ich nie zapraszałam, a sobie coś przygotuję”

Jutro Boże Narodzenie. Jeszcze kilka lat temu to zdanie brzmiało jak obietnica ciepła, zapachu barszczu i rozmów, które przeciągają się do późnej nocy.

Dziś brzmi jak ostrzeżenie. Jak coś, co wisiało w powietrzu od dawna, tylko ja nie chciałem tego zauważyć.

Zaprosiłem krewnych bez długiego zastanawiania się. Mama, brat z rodziną, ciotka, kuzyni. W naszej rodzinie zawsze tak było — drzwi otwarte, stół długi, gwarno i ciasno.

Wydawało mi się to naturalne. Przecież to święta. Przecież tak trzeba. Dopiero kiedy powiedziałem o tym żonie, zobaczyłem w jej oczach coś, czego wcześniej nie było. Nie złość nawet. Zmęczenie.

— Kogo zaprosiłeś? — zapytała spokojnie, zbyt spokojnie, jak na mój gust.

Screen IStockphoto

— No… rodzinę — odpowiedziałem, jakby to było oczywiste. — Jutro przyjadą wszyscy.

Odłożyła kubek na stół.

— A zapytałeś mnie?

— A muszę pytać? — odburknąłem. — To też mój dom.

— Właśnie dlatego pytam — powiedziała. — Bo to nasz dom, a nie stołówka dla twoich krewnych.

Nie spodziewałem się tego. Zawsze gotowała. Na każde święta, urodziny, imieniny. Nigdy nie narzekała. Albo ja nie słyszałem.

— To co, nie ugotujesz? — zapytałem wprost, czując, jak zaczyna we mnie narastać irytacja. — Jutro Boże Narodzenie.

Spojrzała na mnie uważnie, jakby ważyła każde słowo.

— Nie — powiedziała. — Nie chcę.

— Jak to nie chcesz? — podniosłem głos. — Przecież przyjeżdżają goście!

— Twoi goście — poprawiła mnie. — Ja ich nie zapraszałam.

— Ale to moja rodzina!

— A ja twoją żoną, nie kucharką — odpowiedziała spokojnie. — Nie uczyłam się na kucharza.

Zapadła cisza. Taka gęsta, że aż niewygodna.

— Jeśli chcesz, gotuj — dodała po chwili. — Ja sobie coś przygotuję. Albo wyjdę. Jeszcze nie wiem.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. W głowie kłębiły mi się myśli: przesadza, co ona wyprawia, jak ja to teraz wytłumaczę mamie.

A gdzieś głęboko pojawiło się coś jeszcze — strach. Bo nagle zrozumiałem, że to nie jest zwykła sprzeczka.
Wieczorem zadzwoniła mama.

— Synku, jutro przyjedziemy trochę wcześniej, dobrze? Trzeba będzie jeszcze coś pomóc.

— Jasne — odpowiedziałem automatycznie, a potem spojrzałem na żonę, która siedziała z książką, jakby cały świat jej nie dotyczył.

— A co Ania gotuje? — dopytała mama.

Zawahałem się.

— Jeszcze… ustalamy — wymamrotałem.
Po rozmowie wybuchłem.

— Słyszysz? — powiedziałem ostro. — Oni liczą na normalne święta, a ty robisz sceny.

— Sceny? — uśmiechnęła się smutno. — Wiesz, ile razy twoja mama krytykowała moje jedzenie? Ile razy słyszałam, że „barszcz za mało
czerwony”, że „u nich w domu robiło się inaczej”?

— To tylko gadanie — machnąłem ręką.

— Dla ciebie — odpowiedziała cicho. — Nie dla mnie.

Przypomniałem sobie nagle zeszłoroczną Wigilię. Jak stała w kuchni od rana, a ja siedziałem z wujkiem, pijąc herbatę.

Jak mama zaglądała do garnków, poprawiała, doradzała. Wtedy wydało mi się to normalne. Teraz pierwszy raz poczułem ukłucie wstydu.

— Dlaczego nigdy nic nie mówiłaś? — zapytałem.

— Bo byś powiedział dokładnie to, co teraz — westchnęła. — Że przesadzam. Że to święta. Że tak trzeba.

Noc była niespokojna. Leżałem i myślałem o jutrze. O pustym stole. O rodzinie, która przyjedzie z oczekiwaniami. O żonie, która po raz pierwszy postawiła granicę.

Rano obudziłem się wcześniej. Kuchnia była cicha. Na blacie leżała kartka: Jestem u koleżanki. Wrócę wieczorem. Powodzenia.

Stałem chwilę bez ruchu. Potem otworzyłem lodówkę. Pusta. Prawie pusta. Nagle dotarło do mnie, że przez lata nie wiedziałem nawet,
gdzie leżą przyprawy.

Zadzwoniłem do brata.

— Słuchaj… możecie przyjechać trochę później? — zapytałem. — Coś się… skomplikowało.

— Co się stało? — zdziwił się.

— Porozmawiamy na miejscu — odpowiedziałem.

Gotowałem pierwszy raz w życiu wigilijne potrawy. Nerwowo, nieporadnie. Barszcz wykipiał, pierogi się rozklejały. Byłem zmęczony, wściekły i… dziwnie spokojny. Jakbym wreszcie robił coś, co dawno powinienem zrobić.

Kiedy żona wróciła, w domu pachniało jedzeniem. Spojrzała na mnie zaskoczona.

— Widzę, że sobie poradziłeś — powiedziała.

— Nie idealnie — odpowiedziałem. — Ale szczerze.

Usiedliśmy przy stole wieczorem, sami, zanim przyjechali inni.

— Przepraszam — powiedziałem w końcu. — Naprawdę nie widziałem, ile to dla ciebie znaczy.

Nie odpowiedziała od razu.

— To nie o gotowanie chodzi — powiedziała w końcu. — Tylko o szacunek.

Tego Bożego Narodzenia nic nie było idealne. Ale pierwszy raz miałem wrażenie, że jest prawdziwe. I że jeśli czegoś nie zmienię,
następnym razem przy stole może zabraknąć już nie potraw — tylko nas.

Robiłam wszystko dla dzieci, aby miały wspaniałą przyszłość, a teraz, kiedy są dorosłe, nie przyjadą nawet na Boże Narodzenie. W tym roku świętowałam sama

Teściowa przy świątecznym stole oświadczyła, że nie doczeka już następnych świąt, a także, że jej emerytura jest zbyt niska: „Co roku tak mówicie, a wszystko pozostaje bez zmian. Jeśli coś wam jest potrzebne, możecie po prostu powiedzieć, zamiast wymyślać”

Teściowa przy świątecznym stole oświadczyła, że nie doczeka już następnych świąt, a także, że jej emerytura jest zbyt niska: „Co roku tak mówicie, a wszystko pozostaje bez zmian. Jeśli coś wam jest potrzebne, możecie po prostu powiedzieć, zamiast wymyślać”

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts

Robiłam wszystko dla dzieci, aby miały wspaniałą przyszłość, a teraz, kiedy są dorosłe, nie przyjadą nawet na Boże Narodzenie. W tym roku świętowałam sama

Robiłam wszystko dla dzieci. Naprawdę wszystko. Całe moje życie było podporządkowane im, ich potrzebom, ich…

2 godziny ago