Co za dziwną logikę ma mój mąż! Nie interesuje się naszym synem i nie chce zarabiać więcej pieniędzy, ale chce, żebym siedziała z nim jak pies i nawet nie myślała o pójściu do pracy.
Faktem jest, że mój mąż Bartosz wywołał ogromny skandal, gdy podzieliłam się planami zapisania naszego Łukasza do przedszkola w przyszłym roku. Właśnie skończy trzy lata.
Potem będę mogła znaleźć przynajmniej jakąś pracę, żeby trochę ułatwić życie naszej rodzinie, bo pensja męża ledwo wystarcza, a musimy ograniczać wiele rzeczy. Poza tym jestem zmęczona siedzeniem w domu.
A Łukasz będzie miał pełną socjalizację. A jednocześnie przygotuje się do szkoły. Jednak mężczyzna upierał się, że dziecko nie musi komunikować się z wychowawcami, są oni dla niego obcymi ludźmi.
„Małe dziecko potrzebuje matki, a nie wychowawców. A ty myślisz tylko o własnych pragnieniach! Biedactwo, zmęczone rutyną. Co z ciebie za matka?”
Powiedzmy, że jestem lepszą matką niż Bartosz ojcem. Jedyne, co może zrobić, to pobawić się z Łukaszem przez dziesięć minut w weekendy – i to tylko wtedy, gdy jest w nastroju. A potem Bartosz będzie stawiał jakieś wymagania?
Jeśli chodzi o kontakty towarzyskie z rówieśnikami, mówi, że plac zabaw wystarczy naszemu synowi. A żeby nie chorował przez całą pierwszą klasę, uważa, że trzeba mu robić ćwiczenia hartujące. Ale co taki człowiek może wiedzieć o edukacji i zdrowiu dzieci?
A kiedy zaczęłam podkreślać, że dzięki mojej decyzji będziemy mogli trochę odetchnąć finansowo, mój mąż oskarżył mnie o najemnictwo.
„Myślisz, że możesz mnie winić za moje pieniądze? Za mało zarabiam? Ogólnie rzecz biorąc, maksimum, jakie można dostać, to praca jako sprzątaczka lub kasjerka. Bo nikt nie chce pracownika, który ciągle ucieka na zwolnienie lekarskie!”.
Nawet bez mojego męża wiem, że w najbliższej przyszłości nie zostanę zatrudniona w normalnej pracy. Pracowałam tylko przez sześć miesięcy po ukończeniu studiów, potem niespodziewanie zaszłam w ciążę i zostałam zwolniona.
W zasadzie jestem gotowa myć podłogi albo siedzieć przy kasie, bo nawet w takiej sytuacji będzie mi łatwiej. Jestem po prostu zmęczona kupowaniem owoców, warzyw, płatków śniadaniowych i podrobów z kurczaka w promocji, które i tak trzeba ugotować, żeby były jadalne.
I zawsze mamy krewnych i przyjaciół, którzy dają nam ubrania i buty dla dziecka. Sami ubieramy się w używane ubrania. Oczywiście można powiedzieć, że nie żyjemy za wiele.
Bartosz jest jednak przekonany, że świetnie sobie radzi jako osoba poszukująca pracy, dlatego ja muszę zajmować się tylko domem i dzieckiem. Chociaż, jak pokazuje praktyka, nie jest on zbyt dobrym poszukiwaczem pracy.
Pracował w swoim biurze na zwykłym stanowisku od ósmej do piątej i nadal to robi. Nie robi nic, żeby awansować, nie szuka pracy na pół etatu, bo wiadomo, jest zmęczony.
Nie obchodziło go, że ledwo wiążemy koniec z końcem. Mój mąż uznał, że jestem chciwa, bo w dzieciństwie wszyscy żyli jeszcze gorzej – i jakoś przetrwaliśmy. Ale ja nie chcę „jakoś”! Marzę o normalnym życiu, a nie chodzeniu w łachmanach i jedzeniu tylko promocyjnych produktów. I nie chcę, żeby Lukash miał na wpół ubogie dzieciństwo.
Dlatego przedszkole byłoby w naszym przypadku dobrym rozwiązaniem. Co więcej, już wcześniej dowiedziałam się od matek na placu zabaw, że nasze osiedlowe przedszkola mają odpowiednie nauczycielki, które nie podnoszą głosu na dzieci.
Ale Bartosz z jakiegoś powodu chce zachować patriarchalny styl życia w naszej rodzinie, gdzie tylko mąż pracuje, a żona zajmuje się domem.
Nigdy wcześniej nie zauważyłam u niego takich poglądów. Wręcz przeciwnie, wspierał mnie w każdy możliwy sposób w nauce i pracy. Pewnie nie bez powodu mówi się, że mężczyźni poznają się na urlopie macierzyńskim.
A mój najwyraźniej nie zdał tego egzaminu, bo wyobrażał sobie, że jest królem i Bogiem, choć w żadnym wypadku nim nie jest. Cóż, o co chodzi? Utrzymujemy się z nie największej pensji mojego męża.
A on dba tylko o swoje ego, które pewnie bardzo by ucierpiało, gdybym nagle też zaczęła zarabiać, nawet jeśli na początku tylko trochę. Gdyby Bartosz naprawdę był prawdziwym mężczyzną, jak lubi się pozycjonować, to znalazłby sposoby, żeby zapewnić mi i mojemu synowi odpowiednie utrzymanie, skoro tak bardzo zależy mu na tym, żeby był w przedszkolu.
Chociaż, szczerze mówiąc, liczyłam na wsparcie męża i na to, że po moim powrocie do pracy zacznie w końcu uczestniczyć w obowiązkach domowych – przed urlopem macierzyńskim nie było z tym problemów.
Myliłam się jednak – Bartosz wcale tego nie chciał. Przyzwyczaił się, że po pracy wyleguje się w fotelu i przegląda telefon, a sądząc po jego nastroju, nie zamierza zmieniać swoich przyzwyczajeń.