Screen freepik
Nic wielkiego, po prostu zwykłe życie. Ale z czasem okazało się, że dla niego „zwykłe życie” oznacza, że wszystko dzieje się samo — jedzenie samo wskakuje na talerze, pranie samo wychodzi z pralki czyste i pachnące, a podłoga… no cóż, według niego i tak nigdy nie była wystarczająco czysta, więc po co się starać?
Na początku próbowałam tłumaczyć, że dom nie sprząta się sam, a gotowanie to nie magia.
„Przecież nie narzekam” — mówił.
„Bo nawet nie widzisz, ile robię” — odpowiadałam.
„Przesadzasz, dom to nie muzeum, ma się żyć” — rzucał beztrosko, jakby to zamykało temat.
Ale to ja podnosiłam jego skarpetki, to ja prasowałam koszule, to ja wymyślałam obiady na cały tydzień. I choć nie oczekiwałam fanfar, to chciałam zwykłego „dziękuję”, zwykłej obecności w tym wszystkim.
Zamiast tego słyszałam:
„Po co sprzątasz, przecież zaraz będzie bałagan”.
Albo:
„Nie rozumiem, czemu tak się przejmujesz domem, przecież nic się nie stanie, jak trochę poczeka”.
Któregoś dnia wróciłam zmęczona po pracy, weszłam do kuchni i zobaczyłam zlew pełen naczyń. Odgrzewana pizza leżała jeszcze w pudełku, a na stole kubek po kawie z rana.
— Mógłeś to chociaż wyrzucić — powiedziałam łagodnie, nie chcąc zaczynać kłótni.
Michał wzruszył ramionami.
— I tak zaraz coś zrobisz, masz swoje tempo.
Wtedy poczułam coś w rodzaju cichego pęknięcia. Nie wielkiego huku, nie furii. Po prostu… coś we mnie powiedziało: „Dość”.
Następnego dnia zadzwoniła mama, mówiąc, że ma wolne łóżko na tydzień, jeśli chcę przyjechać, odpocząć, posiedzieć z nią. I choć normalnie bym odmówiła, tym razem powiedziałam:
— Przyjadę.
Spakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Michał popatrzył na mnie zdziwiony.
— Na cały tydzień?
— Tak. Potrzebuję chwili.
— Ale przecież wszystko jest dobrze — rzucił jak zawsze, jakby powtarzał zdanie nauczyciela, którego nigdy nie słuchał.
U mamy spałam jak dziecko. Czułam się lżej, spokojniej, nikt nic ode mnie nie chciał, nie oczekiwał, nie komentował. W domu rodzinnym porządek robiło się razem, naturalnie, bez wielkich słów.
Trzeciego dnia, kiedy siedziałyśmy z mamą przy herbacie, zadzwonił telefon.
Na ekranie: „Michał”.
Odebrałam, a w słuchawce usłyszałam ton, który trudno było określić — trochę zmęczony, trochę zaskoczony, trochę… zaniepokojony.
— Jeszcze długo będziesz? — zapytał bez wstępów.
— Miałam wrócić za kilka dni, dlaczego?
— Bo… — zawahał się — kto będzie gotował i sprzątał?
Słyszałam w tle dźwięk garnków, jakby właśnie próbował coś podgrzać. Mogłam sobie wyobrazić minę, kiedy otworzył lodówkę i zobaczył tylko ketchup, masło i jogurt, który kupił trzy tygodnie temu.
— Michał, jesteś dorosły — powiedziałam spokojnie. — Poradzisz sobie.
— To nie tak… — mruknął. — Po prostu… tu jest chaos.
— A myślałam, że porządek to nic ważnego — odparłam delikatnie.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Tak długa, że pomyślałam, że przerwało połączenie. W końcu powiedział:
— Chyba nie doceniałem, ile robisz.
I nie wiem, czy to była szczerość, czy po prostu zmęczenie trzema dniami bez obiadu, ale te słowa zrobiły na mnie wrażenie.
Wieczorem przysłał zdjęcie spalonego naleśnika z podpisem:
„Poznaj moje dzieło. Jutro może będzie lepiej”.
Zaśmiałam się pierwszy raz od dawna.
Kiedy wróciłam, dom pachniał świeżością, choć widziałam, że sprzątanie przyszło mu z trudem. Stół był starannie nakryty, a obok stała
kartka:
„Dziękuję. Postaram się więcej widzieć”.
Nie oczekiwałam rewolucji. Nie wierzyłam w nagłe przemiany. Ale zobaczyłam w jego oczach coś, czego dawno nie było — wysiłek. Chęć. Zrozumienie, choćby małe.
Usiedliśmy razem do obiadu, który tym razem ja podgrzałam, bo jego wersja była zbyt ambitna jak na jeden wieczór. Nie mówiłam wiele, nie musiałam. Zrozumiał.
A ja?
Ja też zrozumiałam, że czasem trzeba wyjechać na kilka dni, żeby ktoś zauważył, ile miejsca w jego życiu zajmujesz. I jak pusto robi
się, gdy nagle cię zabraknie.
Nigdy nie planowałam mieszkać na dworcu. A właśnie tak czasem czuję się we własnym mieszkaniu…
Przez wiele lat byłam tą „rozsądną” córką. Tą, która nie sprawia problemów, która radzi sobie…
Zawsze myślałam, że najgorsze w małżeństwie są kłótnie. Krzyki, trzaskanie drzwiami, obrażone milczenie. Dopiero teraz…
Święta zawsze kojarzyły mi się z ciszą, zapachem choinki i tym szczególnym napięciem w powietrzu,…
Kiedy rozwodziliśmy się z mężem, nie było już we mnie ani łez, ani złudzeń. Wszystko…
Przez długi czas mieszkaliśmy z teściami i na początku naprawdę wierzyłam, że to tylko przejściowy…