Ciekawostki

Często odwiedza nas mama męża i po jej wizycie w lodówce jest mniej produktów. Nie mam nic przeciwko, żeby jej pomóc, ale sama z niczego nie mam. Można po prostu zapytać, bo i tak jej coś dajemy

Mama mojego męża odwiedza nas często. Zawsze bez zapowiedzi, zawsze „na chwilę”. Przychodzi z uśmiechem, z pytaniem, czy wszystko w porządku, z opowieściami o sąsiadach i lekarzach.

Siada przy stole, rozgląda się po kuchni tak, jakby była u siebie. Przez długi czas nie widziałam w tym nic złego. W końcu to matka mojego męża, rodzina, ktoś, komu należy się szacunek.

Z czasem zaczęłam zauważać drobiazgi. Po jej wizytach w lodówce było ciszej. Znikały jogurty, sery, wędliny, czasem mięso przygotowane na obiad.

Na początku myślałam, że to przypadek. Że może sama coś zużyłam, że źle zapamiętałam. Przecież nikt nie zabiera jedzenia ot tak, bez słowa. A już na pewno nie ktoś bliski.

Nie chciałam być tą, która liczy kromki chleba. Tłumaczyłam sobie, że mama męża ma niewielką emeryturę, że pewnie jej ciężko, że jeśli bierze, to znaczy, że potrzebuje.

Screen freepik

Nie miałam nic przeciwko temu, żeby jej pomóc. Problem polegał na tym, że nikt mnie o tę pomoc nie pytał. A ja sama często musiałam kombinować, jak starczy do końca miesiąca.

Najbardziej bolała mnie nie strata produktów, ale poczucie, że ktoś wchodzi w moją przestrzeń i bierze, co chce, bo uważa, że może.

Mąż wzruszał ramionami, mówił, że mama zawsze taka była, że nie ma co robić problemu. Z jego perspektywy lodówka napełniała się sama.

Z mojej — była efektem planowania, oszczędzania i rezygnowania z własnych zachcianek.

Pewnego dnia, kiedy po jej wizycie znów zobaczyłam puste półki, coś we mnie pękło. Nie było krzyku ani awantury. Była cisza i zmęczenie.

Powiedziałam tylko, że można po prostu zapytać. Że i tak jej coś damy, że znajdziemy sposób. Ale branie po cichu sprawia, że czuję się wykorzystana i nieważna.

Nie spotkało się to ze zrozumieniem. Usłyszałam, że przesadzam, że robię aferę z niczego. Że w rodzinie wszystko jest wspólne.

Tylko nikt nie zapytał, dlaczego to „wspólne” zawsze znika w jedną stronę. I dlaczego ja mam się wstydzić za to, że chcę jasno postawionych granic.

Zrozumiałam wtedy, że pomoc to nie to samo co ciche przyzwolenie na zabieranie. Że dobroć bez granic szybko zamienia się w obowiązek, a obowiązek w poczucie krzywdy. I że jeśli sama nie zadbam o swoje „dość”, nikt inny tego za mnie nie zrobi.

Dziś nadal pomagam, ale inaczej. Mówię, kiedy mogę, i kiedy nie mogę. I choć nie wszystkim się to podoba, ja wreszcie nie otwieram lodówki z uczuciem żalu.

Bo czasem największym luksusem w rodzinie nie jest pełna półka, ale szacunek do czyjejś pracy i milczącego wysiłku.

Zostało mi sporo rzeczy po synu, ponieważ już dorósł, więc postanowiłam podzielić się nimi z żoną mojego brata. Po tygodniu zadzwoniła do mnie teściowa: „Jak mogłaś przynieść Lizie takie rzeczy, one już się nie nadają do niczego, zawsze wiedziałam, że taka jesteś, pewnie wszystko, co lepsze, oddałaś komuś innemu”

Wraz z Piotrem planowaliśmy wesele na weekend i wszystkie kwestie organizacyjne były już ustalone, z wyjątkiem listy zaproszonych gości. Teściowa powiedziała, że wszystko załatwi, a kiedy to zobaczyłam, zapytałam ją: „Dlaczego wśród zaproszonych są tylko wasi krewni i przyjaciele, a z mojej strony tylko mama i tata”

W pewnym momencie zrozumiałam, że dla męża i syna jestem po prostu służącą. Teraz stało się jasne, dlaczego nawet teściowa, kiedy przekraczam próg, daje mi mnóstwo zadań: „Jesteś kobietą, musisz wszystko robić, to twój bezpośredni obowiązek”

Roman Tkach

Życiorys: 2018 - 2021 - redaktor naczelny i dziennikarz portali Dzisiaj (do 2018) i Kraj (do 2021). 2022 i do chwili obecnej - redaktor portalu internetowego Koleżanka. Edukacja: Narodowy Uniwersytet Biozasobów i Zarządzania Przyrodą w Kijowie. Specjalność: Wydział Agrobiologii. Poziom wykształcenia: specjalista. Zainteresowania: wędkarstwo, sport, czytanie książek, podróże.

Recent Posts