Córko, przyjedź do mnie, muszę jechać do miasta, a nie mam czym: „Tato, mam mnóstwo spraw, poproś sąsiadów”

Zawsze prowadziłem spokojne, uporządkowane życie. Nigdy nie byłem zbyt rozmowny, nie umiałem się narzucać.

Nawet z własną córką z czasem coraz rzadziej się komunikowaliśmy — dorastała, wyszła za mąż, urodziła dzieci, życie nabrało tempa.

Rozumiałem: każdy ma swoje życie. Ale z jakiegoś powodu zawsze miałem nadzieję, że choćby od czasu do czasu o mnie pomyśli — przyjedzie, przytuli, powie, że tęskni.

Żona zmarła kilka lat temu. Żyliśmy razem czterdzieści dwa lata. To ona zawsze utrzymywała kontakt z córką, pisała, dzwoniła, zawsze wiedziała, kiedy wnuki chorują, kiedy mają sprawdzian w szkole, kiedy zięć ma nową pracę.

Kiedy jej zabrakło, nasze rozmowy z córką stały się podobne do krótkich raportów: „Wszystko w porządku, tato, nic nowego”. A potem całkowicie zniknęły.

screen Youtube

Pewnego dnia musiałem pilnie pojechać do miasta — lekarz zalecił wykonanie prześwietlenia, ponieważ bolały mnie plecy. Autobus do wsi już nie jeździł, a taksówka kosztowała sporo.

Zadzwoniłem do córki. Głos w słuchawce był obojętny, zmęczony. „Córeczko, przyjedź do mnie, muszę jechać do miasta, a nie mam jak się dostać” — powiedziałem z nadzieją.

Odpowiedziała bez zastanowienia: „Tato, mam mnóstwo spraw, poproś sąsiadów”. I rozłączyła się.

Siedziałem z telefonem w ręku jeszcze przez kilka minut. Sąsiedzi? A kogo mam poprosić? Wszyscy mają swoje życie.

Nie obraziłem się wtedy — po prostu zrobiło mi się smutno. Jakbyś nie był już ważny. Jakbyś stał się ciężarem, którego wszyscy grzecznie unikają.

A potem zacząłem zauważać coś dziwnego. Kiedy dzwoniłem, nie odbierała telefonu. A jeśli odbierała — rozmowa była sucha.

Żadnego „jak się masz?”, żadnego „czego potrzebujesz?”. Tylko krótko, prawie oficjalnie. Zaciekawiło mnie — co się stało?

I wtedy przypadkiem usłyszałem, jak jedna z jej znajomych, przyjeżdżając w sprawach do naszej wsi, opowiedziała, że moja córka mówi wszystkim, że jestem zrzędą, wiecznie narzekam, jestem niezadowolony ze wszystkiego i w ogóle lepiej nie mieć z nim do czynienia.

To był cios. Zawsze milczałem. Cierpiałem. Nie prosiłem o nic, nawet gdy było naprawdę ciężko. Chciałem tylko, żeby ona po prostu czasami była blisko.

A później dowiedziałem się, że nie bez udziału zięcia i jego matki moja córka stopniowo się oddalała. Teściowa wielokrotnie powtarzała: „Nie słuchaj ojca, on tylko gra na współczuciu”.

Zięć dodawał: „Lepiej poświęć czas dzieciom, niż jeździć do starego, który sam jest winny swojego samotnego życia”. I ona, wydaje się, zaczęła im wierzyć.

Ale wszystko się zmieniło, kiedy trafiłem do szpitala. Zawał serca. Nagle. Lekarz do niej zadzwonił. Przyjechała następnego dnia.

Leżałem wtedy jeszcze pod kroplówką. Jej spojrzenie było pełne wyrzutów, milczące. Usiadła obok, wzięła mnie za rękę i powiedziała: „Tato, wybacz mi. Nic nie wiedziałam. Nic mi nie powiedziałeś…”.

I nie powiedziałem. Bo ją kocham. Bo miałem nadzieję, że sama zrozumie. Ale lata milczenia nas podzieliły.

„Synowa zrobiła wszystko, żeby mój syn przestał się ze mną komunikować, ale potem on się o wszystkim dowiedział” – opowiadała mi sąsiadka, starsza babcia, kiedy dowiedziała się, że córka w końcu doszła do siebie.

Siedziałyśmy na ławce, piłyśmy herbatę, a ona kiwała głową: mówiła, że tak jest u wszystkich — najpierw nie słyszą, potem żałują.

Znowu rozmawiamy z córką. Nie codziennie. Ale szczerze. Czasami po prostu dzwoni, żeby powiedzieć: „Tato, tęskniłam”. I wiecie — nic więcej nie trzeba.

Mam 50 lat i zakochałem się w mojej koleżance, która jest o 20 lat młodsza ode mnie: „Synu, ona nawet nie umie gotować”

Kiedy wróciłam do domu z pracy, zastałam męża z koleżanką w naszym pokoju. Teraz nie mam ani koleżanki, ani męża

Michał zawsze pilnował, żebym nie wdała się w romans z kimś innym. Później dowiedziałam się, że ma kochankę i dziecko