I wtedy w duszy rodzi się uraza, którą nie tak łatwo stłumić.Zawsze uważałam się za dobrą córkę.
Co roku jeździmy z mężem do moich rodziców, aby pomóc: wiosną sadzimy ogród, jesienią zbieramy ziemniaki, marchewkę, buraki, jabłka.
Co roku wraz z mężem jedziemy do moich rodziców, aby im pomóc: wiosną sadzimy ogród, jesienią zbieramy ziemniaki, marchewkę, buraki, jabłka.
Latem — pielimy, podwiązujemy, nosimy wodę. Nie było mi to trudne, ponieważ rozumiałam: mama i tata nie są już młodzi, sami nie są w stanie tego zrobić. Mąż czasami żartował, że pracujemy na dwa gospodarstwa, ale mimo to po cichu chodził ze mną na grządki.
Moja siostra jest inna. Rzadko przyjeżdża. Mówi, że ma troje dzieci i i tak ma pełno zmartwień. „Nie mam czasu, nie mogę się rozdrabniać” — zawsze słyszę to samo.
I nie mam jej tego za złe: naprawdę, wychowywanie dzieci to niełatwa praca. Ale w głębi duszy było mi trochę smutno: my wkładamy tyle czasu i siły, a ona tylko rzadko nas odwiedza.
Tej jesieni, kiedy nadszedł czas zbiorów, pojechaliśmy z mężem ponownie. Ziemniaki urodziły się wspaniale, jabłka obficie wisiały na gałęziach.
Nosiliśmy worki, ładowaliśmy wiadra, mama stała w progu i radośnie się uśmiechała, patrząc, jak wszystko się dzieje. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa: miło jest widzieć efekt pracy, zwłaszcza gdy jest to dla rodziców.
Ale prawdziwy szok czekał na mnie, gdy nadszedł czas podziału zebranych plonów. Zawsze wiedziałam, że część rodzice zostawiają sobie, a część dzielą między mnie i moją siostrę.
Zazwyczaj proporcjonalnie, mimo że to my wykonywałyśmy większość pracy, ale nigdy nie protestowałam. Najważniejsze, żeby wszyscy mieli zbiory.
Ale tym razem mama niespodziewanie powiedziała:
— Córeczko, zatrzymamy sobie tylko trochę. Nam to wystarczy. A resztę chcę oddać twojej siostrze. Ma troje dzieci, potrzebuje więcej.
Stałam z wiadrem jabłek w rękach i nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
— Jak to? — zapytałam tylko. — Przecież przez cały rok pomagaliśmy wam z mężem. Sadziliśmy, pieliliśmy, nosiliśmy wodę. Siostra ani razu nie przyjechała. A teraz wszystko dla niej?
Mama westchnęła.
— Rozumiesz przecież, że ona ma dzieci. My z tatą jesteśmy tylko we dwoje, nie potrzebujemy wiele. A ty z mężem dobrze zarabiacie, nie zginiecie. A ona codziennie narzeka, że nie ma pieniędzy. To przecież moje wnuki, muszę jej pomóc.
Zmroczyło mi się przed oczami. Poczułam, jak obraza podchodzi mi do gardła i ledwo powstrzymałam się, żeby nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego.
Bo w tym momencie wydawało mi się, że cała nasza wieloletnia praca, wszystkie nasze podróże, wysiłki, zepsute weekendy – są nic nie warte.
Mąż milczał. Tylko spojrzał na mnie i lekko pokręcił głową, jakby mówiąc, że nie ma sensu się kłócić. Ale czułam, że serce mi pęka.
Wieczorem, kiedy wracaliśmy do domu, nie wytrzymałam:
— To niesprawiedliwe! Cały rok harujemy tam, a wszystko dostaje ona! Nawet ani razu nie przyjechała, żeby pomóc!
Wziął mnie za rękę i cicho odpowiedział:
— Wiem. Ale to twoi rodzice i kłótnia z nimi tylko sprawi ci ból. Widzisz przecież, że mama myśli o dzieciach twojej siostry. Nie robi tego ze złośliwości.
Ale ja nadal czułam urazę. Przypominałam sobie, jak w upale nosiliśmy wiadra z wodą, jak w deszczu pieliliśmy chwasty, jak w weekendy zamiast odpoczywać jeździliśmy na ogród. A teraz to wszystko oddano osobie, która nawet palcem nie drgnęła.
Przez kilka dni chodziłam, jakby ukradziono mi coś bardzo cennego. I to nie plony — ale sam szacunek, wdzięczność, sprawiedliwość.
Unikałam nawet telefonów od mamy, bo nie wiedziałam, jak z nią rozmawiać, żeby nie wyrwało mi się coś gorzkiego.
W końcu zrozumiałam: nie chodzi tylko o jabłka czy ziemniaki. Chodzi o to, że mama dokonała wyboru — i ten wybór nie był na moją korzyść.
Postawiła mnie na drugim miejscu, a siostrę — na pierwszym. Poczułam się jak mała dziewczynka, której powiedziano: „Jesteś grzeczna, ale bardziej kochamy drugą, bo ona tego potrzebuje”.
Próbowałam sobie wytłumaczyć, że mama po prostu chciała pomóc. Że szczerze myśli o wnukach, że wydaje jej się, że sami sobie poradzimy. Ale w głębi duszy nie czułam się przez to lepiej.
Minął czas. Pogodziłam się z tym, ale pęknięcie pozostało. Teraz, kiedy mama prosi, żebym przyjechała pomóc, nie zgadzam się od razu. Bo gdzieś głęboko w środku siedzi myśl: „A czy znowu wszystko dadzą siostrze?”
Nie wiem, czy dobrze tak myśleć. Kocham moich rodziców, kocham siostrę i jej dzieci. Ale chcę też, żeby doceniano moją pracę i wysiłki. Bo kiedy ktoś cię odsuwają na bok, nawet w dobrych intencjach, to i tak boli.
Czasami myślę: może kiedyś sama zostanę matką dorosłych dzieci i również stanę przed wyborem, komu bardziej pomóc. I wtedy być może lepiej zrozumiem mamę. Ale teraz pozostaje mi uczucie niesprawiedliwości, które nie daje mi spokoju.
Bo najstraszniejsze nie jest nawet to, że nie dostałeś kilku worków ziemniaków lub wiader jabłek. Najstraszniejsze jest poczucie, że twoja praca jest nic nie warta w oczach tych, za co ją wykonujesz.
Moja mama zawsze lubiła, kiedy wszystko było dopięte na ostatni guzik. Kiedy zdecydowała się zaprosić…
Wraz z mężem w końcu zdecydowaliśmy się na remont. Przez miesiące zastanawialiśmy się nad każdą…
Mój mąż nigdy nie odmawia pomocy swojej mamie. Nigdy. Nawet kiedy jest zmęczony po całym…
Kiedy mój mąż po dziesięciu latach małżeństwa oznajmił, że odchodzi dla młodszej kochanki, poczułam, jakby…
Kiedy dowiedziałam się, że mój mąż wpuścił swojego brata do mojego mieszkania, które odziedziczyłam po…
Mam 46 lat i nigdy nie myślałam, że w tym wieku moje życie jeszcze tak…