Moja teściowa przekonała mnie i mojego męża, abyśmy spłacili za nią kredyt hipoteczny, ponieważ gdyby zmarła, nasze dzieci mieszkałyby w tym mieszkaniu. Nie będziesz musiał się martwić, jak zapewnić im mieszkanie.
Pomyśl o tym jako o wkładzie w przyszłość – w ten sposób Ola, moja teściowa, przekonała mnie i mojego męża, abyśmy spłacili za nią kredyt hipoteczny.
Zrobiliśmy to i wszystko było w porządku do pewnego nieprzyjemnego momentu. Całkiem przypadkowo teściowej wymsknęło się, że mieszkanie, za które uczciwie płaciliśmy przez dziesięć lat, nie trafi do nas.
Teściowa postanowiła zapisać mieszkanie w spadku swojej wnuczce, córce najstarszego syna. I nikt jej w tym nie przeszkodzi, bo hipoteka jednopokojowego mieszkania jest na nazwisko emeryta.
Minęło dwadzieścia lat, odkąd przeprowadziliśmy się z mężem do dużego miasta. Sprzedaliśmy wszystko, co mogliśmy sprzedać i zainwestowaliśmy w mieszkanie w budowanym domu.
Wydaliśmy ostatni grosz na remont, wprowadziliśmy się i odetchnęliśmy z ulgą. Nasi rodzice pozostali w swojej historycznej ojczyźnie. Moja mama nawet nie myślała o przeprowadzce.
Powiedziała, że ma ogród, dwa koty, a wszyscy jej przyjaciele są tutaj. Co miałaby robić w naszej stolicy?
Z kolei moja teściowa powtarzała, jak bardzo chce rozpocząć nowe życie w wielkim mieście:
„Wyjechaliście i zostawiliście mnie, żebym gniła w błocie. Teraz wracacie raz na pięć lat i zupełnie o mnie zapomnieliście. Jestem jeszcze młoda, mogłam spróbować szczęścia w stolicy. Kto wie, może nawet wyjdę za mąż”.
Ola nie wzięła pod uwagę faktu, że jej najstarszy syn i trójka dzieci mieszkali z nią w tej samej wiosce. Przynajmniej do pewnego momentu.
Jej relacje z obydwoma synami są całkiem dobre. W tym sensie, że obaj skaczą przed nią na tylnych łapach.
Mama to, mama tamto, tylko się od nich słyszy. Mogą wstać o każdej porze dnia i pójść pomóc mamie – to jest dla nich w porządku.
Szczerze mówiąc, nadmierny wpływ teściowej na mojego męża był jednym z czynników naszej przeprowadzki. Oczywiście nie mówiłam tego głośno, ale w głębi serca wiedziałam, że nadopiekuńcza teściowa nie pozwoli nam żyć w spokoju.
Jej niekończące się prośby, telefony w środku nocy z opowieściami o presji, niepokoju, cholernie mnie nudziły.
W ogóle po przeprowadzce żyłam chórem i tylko nadstawiałam ucha, gdy mąż po raz kolejny robił mamie wymówki, że zapomniał zadzwonić po pracy.
Kilka lat temu, po raz pierwszy, mój mąż ostrożnie mówił o tym, jak samotne i trudne było życie mojej matki.
Nie rozumiem, o jakiej samotności mówi? Michał i jego rodzina mieszkają naprzeciwko niej. O ile pamiętam, regularnie odwiedzają staruszkę i nigdy nie zostawiają jej bez opieki.
Mężczyzna powiedział, że mama się dusi i nudzi. Zastanawiałam się, czy będzie chodzić do klubów i barów tu, w stolicy, skoro jej emerytura nie wystarcza na takie rozrywki.
A gdzie będzie mieszkać twoja „ulubiona” mama? W naszym dwupokojowym mieszkaniu jest ciasno, dosłownie chodzimy sobie po głowach.
Kiedy zadałam mężowi rozsądne pytanie o miejsce zamieszkania teściowej, odpowiedział, że prosi nas o wzięcie dla niej kredytu hipotecznego. Jakby to była inwestycja w przyszłość. Teraz kupujemy dom, w którym będą mieszkać nasze dzieci.
Dopóki ta świetlana przyszłość nie nadejdzie, Ola będzie korzystać z mieszkania.
Przez telefon teściowa powiedziała, że będzie dbać o mieszkanie i porządek. W końcu ktoś musi to robić.
Brzmiało to całkiem rozsądnie. Poszliśmy do banku i zainwestowaliśmy w małą kawalerkę na obrzeżach miasta. Według dokumentów właścicielem chóru była moja teściowa, ale my z mężem nosiliśmy w dziobie pieniądze banku.
Na szczęście mieliśmy trochę oszczędności i dość szybko udało nam się spłacić kredyt hipoteczny. Musiałam jednak odmawiać sobie wielu rzeczy i pracować prawie siedem dni w tygodniu.
Ola promieniała ze szczęścia. W końcu stała się właścicielką malutkiego mieszkania w stolicy. I wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy z mężem niechcący nie podsłuchali jej rozmowy z najstarszym synem.
Teściowa powiedziała mu wprost i wyraźnie, że testament będzie na korzyść jego najstarszej córki. Powiedziała, że może później dołożyć trochę pieniędzy i kupić większy dom.
Mąż przyparł matkę do muru. Nie zarumieniła się ani nie rozpłakała, tylko od razu powiedziała, że zmieniła zdanie i zmieniła decyzję.
Tak jakby nasze dzieci miały już wszystko. Ktoś musi pomóc rodzinie naszego najstarszego syna. A jeśli my tego nie zrobimy, to mama się wszystkim zajmie.
To jest ten rodzaj rozdzierania uszu, który trwa. Mój mąż oczywiście jest w szoku, ale jak zawsze stopniowo zaczyna brać stronę matki.
Ale ja nie zamierzam tego odpuścić. Nie oddam mieszkania, po które schylałam się siedem dni w tygodniu, rodzinie divy. Pójdę do prawników i złożę pozew.