Screen youtube
Kiedy po raz pierwszy wyjechałam do pracy, moja córka miała pięć lat, a syn dwa.
Pamiętam, jak zostawiłam ich u mamy, całowałam na pożegnanie i uśmiechałam się przez łzy, żeby ich nie przestraszyć.
Mówiłam, że wkrótce wrócę i przywiezę im prezenty. Ale potem minęły lata, dziesięciolecia. Najpierw Włochy, potem Hiszpania, trochę Niemcy.
Gdzie tylko nie pracowałam – u kogoś jako sprzątaczka, u kogoś jako opiekunka, prałam, gotowałam, myłam obce babcie i dziadków, nocowałam w zapleczach, jadłam resztki.
Przeszłam przez wszystkie kręgi piekła, ale trzymałam się, bo miałam dzieci. Nie żyłam dla siebie – żyłam dla nich.
Każda moja złotówka szła na nie. Kupowałam im ubrania, sprzęt, opłacałam naukę, pokrywałam wszystkie wydatki, gdy ktoś chorował.
Dorastały beze mnie – ale dzięki mnie. Być może nie wkładałam w nie duszy oczami, uściskami i dobrymi słowami, ale wkładałam to, co najtrudniejsze – swój ból, swoją pracę, swoją młodość.
Nie kupowałam sobie nic. No może poza parą butów na wyprzedaży i kawą z croissantem raz w miesiącu, kiedy miałam wolne.
Moje marzenia nie dotyczyły wypoczynku – chciałam, żeby córka miała suknię ślubną, o której marzyła, żeby syn mógł się wykształcić i nie pracować fizycznie, tak jak ja.
A kiedy poznał swoją przyszłą żonę, od razu zaczęłam odkładać pieniądze na ślub. Chociaż on o to nie prosił, wiedziałam, że ślub to kosztowna sprawa.
Chciałam, żeby nie wstydził się przed jej rodziną, żeby widzieli, że jego matka zrobiła wszystko.
Znalazłam dobrą pracę, zaczęłam odkładać 200 euro miesięcznie, a potem nawet więcej. Opłaciłam restaurację, fotografa, kupiłam obrączki, zamówiłam kwiaty, dekoracje, a nawet opłaciłam prowadzącego.
Nie byłam fizycznie obecna, ale trzymałam wszystko w swoich rękach. Zrobiłam wszystko, co było konieczne.
A kiedy już wyznaczono datę ślubu, powiedziałam: „Kupuję bilet i jadę. Na pewno będę na ślubie. W końcu cię przytulę, synu”.
A on milczał.
A potem odpowiedział: „Mamo, nie obrażaj się… Po prostu Maria nie chce, żeby na weselu byli obcy ludzie…
Jej krewni sami opłacili salę, będzie tylko ich krąg. Później zrobimy skromną kolację, wtedy się spotkamy…”.
Przeczytałam te słowa dziesiątki razy. Wydawało mi się, że nie rozumiem, co on pisze. Jak to – nie będzie miejsca dla matki? Przecież nie jestem daleką ciotką ze wsi.
Jestem matką, która zrobiła wszystko. Ta suknia, w której jego Marina pójdzie do ołtarza, została kupiona za moje pieniądze. Ta sala – zapłacona przeze mnie. Jak można zorganizować uroczystość i wykreślić z niej mnie?
Nie odpowiadałam. Siedziałam na skraju łóżka w małym pokoju, w którym mieszkałam w obcym domu, i starałam się nie oddychać.
Tak bardzo ściskało mnie w klatce piersiowej, że wydawało mi się, że zaraz zemdleję. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Jakby mnie nie było. W jednej chwili całe moje życie straciło sens.
I tej nocy nie spałam. Przypominałam sobie, jak po raz pierwszy zawiozłam im przesyłkę. Jak pakowałam do niej czekoladki, nowe buciki, magnesy z miasta, w którym pracowałam.
Jak dzwoniłam z budki telefonicznej i płakałam do słuchawki, bo chciałam do domu. Jak kiedyś moja mama mówiła: „Wracaj, dzieci cię zapomną…”, a ja odpowiadałam: „Nie zapomną. Przecież się dla nich staram”.
A potem nadeszło to samo wesele. Nie wysłali zdjęć. Widziałam tylko jedno zdjęcie, na którym mój syn stoi obok rodziców Marii. Trzymają kieliszki i uśmiechają się. A mnie nie ma. Nikt nie wspomniał, nikt nie zadzwonił. Po prostu jakbym nie istniała.
Nie wiem, czy wybaczę. Być może czas uleczy rany. Ale na pewno nie pojadę już na zarobki. Dla nikogo. Po raz pierwszy w życiu chcę zrobić coś dla siebie. Może założę ogród. Może kupię kota. Może w końcu przypomnę sobie, jak to jest pić herbatę, nie myśląc o tym, ile euro jeszcze będę mogła wysłać dzieciom. Bo, jak się okazało, można zrobić wszystko – i być nikomu niepotrzebną.
Zawsze marzyłem o synu. Nie o samochodzie, nie o domu nad jeziorem, nawet nie o…
Kiedy wsiadałam do pociągu, czułam taką radość, jakby świat znów nabrał kolorów. Torba była pełna…
Jechałam do niego z sercem przepełnionym ciepłem. Nie widzieliśmy się od kilku miesięcy, a ja…
Przebaczyć – to nie zawsze oznacza być silną. Czasem to po prostu strach przed tym,…
Mąż często wracał późno z pracy. Mówił, że to tymczasowe, że firma ma teraz trudny…
Nie kochałam mojego przyszłego męża. Mówię to bez wstydu, choć kiedyś bardzo się tego wstydziłam.…