Screen freepik
Że jeśli poświęcę się dzieciom i mężowi, jeśli zrezygnuję z siebie, ze swoich marzeń, ze swoich potrzeb, to na starość ktoś spojrzy na mnie z wdzięcznością i powie: „Dobrze, że jesteś”.
Dziś mam 62 lata i coraz częściej łapię się na myśli, że byłam potrzebna tylko wtedy, gdy coś dawałam.
Teraz, gdy już nie mam siły biec, nosić, ratować i znosić wszystkiego w milczeniu, nagle okazało się, że stałam się zbędna.
Wychowałam dzieci. Dosłownie. Byłam przy nich zawsze — gdy chorowały, gdy nie spały w nocy, gdy miały problemy w szkole, gdy przeżywały pierwsze rozczarowania.
Mąż pracował, wracał późno, a ja uważałam, że tak musi być. On zarabia, ja dbam o dom — klasyczny podział ról, w który wierzyłam bez zadawania pytań. Nigdy nie liczyłam godzin, nigdy nie prosiłam o pomoc. Wydawało mi się, że tak wygląda miłość.
Z czasem dzieci dorosły. Wyprowadziły się, założyły własne rodziny. Na początku dzwoniły często, potem coraz rzadziej. Ja tłumaczyłam je przed samą sobą — mają swoje życie, pracę, problemy.
Nie chciałam być tą matką, która się narzuca. Uczyłam się samotności powoli, jakby na raty, nie zdając sobie sprawy, że to dopiero początek.
Najtrudniejsze było jednak to, co zaczęło dziać się z moim mężem. Zmienił się. Stał się obcy, jakby żył obok, a nie ze mną. Coraz częściej wychodził, coraz rzadziej patrzył mi w oczy.
Przestał pytać, jak się czuję. Kiedyś próbowałam zagadać, zapytać, czy wszystko w porządku, ale odpowiadał krótko, bez zainteresowania.
— Przesadzasz — mówił. — Wymyślasz sobie problemy.
A ja czułam, że coś pęka, choć nie potrafiłam tego jeszcze nazwać.
Prawda przyszła nagle, bez ostrzeżenia. Zobaczyłam ją przypadkiem — młodą, zadbaną, uśmiechniętą. Stała obok niego tak naturalnie, jakby to ona była jego światem, a nie ja.
Nie krzyczałam, nie zrobiłam sceny. W środku miałam pustkę, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa. On nawet nie próbował zaprzeczać.
— Tak wyszło — powiedział tylko. — Przy niej czuję, że jeszcze żyję.
Te słowa zapamiętam do końca życia. Jakby moje 40 lat obok niego było czymś martwym, nieważnym, zużytym.
Od tamtej pory większość czasu spędza poza domem. Z nią. A ja siedzę w kuchni, piję zimną herbatę i patrzę na zegar, który tyka głośniej niż kiedyś.
Dzieci wiedzą. Milczą. Nie chcą się mieszać. Każde ma swoje sprawy. Kiedy próbowałam powiedzieć, że jest mi ciężko, usłyszałam:
— Mamo, musicie to między sobą załatwić.
I wtedy zrozumiałam, że już nie jestem niczyim centrum. Że byłam potrzebna, gdy gotowałam, sprzątałam, pomagałam, opiekowałam się wnukami.
Teraz, gdy potrzebuję wsparcia, wszyscy nagle są bardzo zajęci. Najgorsze nie jest to, że mąż ma kochankę. Najgorsze jest to uczucie, że moje życie zostało zużyte, a ja sama zostałam odstawiona na bok.
Jak stary mebel, który kiedyś był potrzebny, ale teraz tylko zajmuje miejsce. Patrzę w lustro i widzę kobietę, która oddała wszystko, a została z niczym.
Czasem myślę, kim byłabym, gdybym wtedy, lata temu, choć raz wybrała siebie. Gdybym nie tłumaczyła wszystkich, nie usprawiedliwiała cudzej obojętności.
Teraz uczę się żyć od nowa. Powoli. Nie dla dzieci, nie dla męża. Dla siebie. Bo jeśli ja sama nie uznam, że jeszcze jestem coś warta, nikt inny już tego za mnie nie zrobi.
Przez długi czas mieszkaliśmy z teściami i na początku naprawdę wierzyłam, że to tylko przejściowy…
Często pukała do moich drzwi. Zawsze nieśmiało, jakby przepraszała za sam fakt swojego istnienia. Najpierw…
Pracujemy razem. To brzmi dumnie, kiedy ktoś pyta, czym się zajmujemy. Wspólna firma, wspólne godziny,…
Zawsze byłam tą „rozsądną” córką. Tą, na którą można liczyć. Kiedy mama chorowała, to ja…
Przez całe życie byłam kobietą, która „daje radę”. Tak o mnie mówiono w rodzinie, w…
Przez całe życie powtarzałam sobie, że wszystko da się poukładać, jeśli tylko jest dobra wola.…