Moje małżeństwo z Martyną trwało ponad 45 lat. Żyliśmy razem tak długo, że inni nie są w stanie tego zrozumieć.
Czasami wydawało mi się, że mógłbym znaleźć kogoś lepszego, ale potem, po kilku dniach ciszy, znów się w sobie zakochiwaliśmy, a ona przygotowywała mi mój ulubiony makaron.
Nasze relacje były już na takim poziomie, że rozumieliśmy się bez słów. Kiedy skończyłem 70 lat, moja ukochana Martyna zmarła.
Po tym wydarzeniu czułem się samotny, życie nie miało już takich barw jak wcześniej.
Dom opustoszał, dzieci rzadko nas odwiedzały. Martyna i ja mieliśmy dwoje wspaniałych dzieci: córkę Julię i syna Stefana.
Całe życie poświęciliśmy na ich wychowanie i dobrobyt. Nigdy nie odmawialiśmy im pomocy, mając nadzieję, że na starość będą mogli liczyć na nasze wsparcie.
Kiedy zachorowała moja ukochana Martyna, wierzyłem, że damy sobie radę wszyscy razem, że dzieci pomogą mi przejść przez ten trudny okres, ale ostatecznie zostałem sam na sam ze swoim smutkiem.
Martyna nie czuła się lepiej i z każdym dniem zbliżał się moment, kiedy musieliśmy pożegnać się z żoną.
Wytrwale znosiła wszystkie próby losu i do ostatniej chwili troszczyła się o dzieci.
Kiedy pochowałem żonę, wydawało mi się, że dzieci mnie wesprą, ale dom był pusty, przyjeżdżały bardzo rzadko, chociaż mieszkały niedaleko mnie.
Syn miał własną firmę i mówił, że jest bardzo zajęty: „Tato, mam dużo pracy, zadzwoń do Julii”. Stefan też ma rodzinę, wszystko rozumiem.
Zadzwoniłem więc do Julii, bo mówiła, że jeśli potrzebuję pomocy, zawsze może mi pomóc. Ale córka również była w tym momencie bardzo zajęta, wyjechała z rodziną na wakacje nad morze.
W tym momencie zrozumiałem, że moje życie jest tylko w moich rękach i poszedłem na grób żony, aby poradzić się jej, co dalej robić.
W drodze powrotnej zauważyłem przy bramie małego szczeniaka. Nie wiedziałem, skąd się wziął, ale w tamtej chwili nie interesowało mnie to zbytnio.
Zabrałem go do siebie i nie czułem się już samotny, miałem kogo się opiekować, a dzieci w końcu przyjadą, nie zostawią przecież swojego taty samego.
Moja ciotka próbowała pomóc mi znaleźć prawdziwą miłość: „Laro, jeszcze spotkasz swojego księcia”