Poczułam to ciepłe ukłucie radości, które pojawia się wtedy, gdy ktoś z rodziny robi ważny krok i chce, żebyśmy byli częścią tej chwili.
Od razu zaczęłam myśleć, co moglibyśmy im podarować. Nie dlatego, że „tak wypada”, ale dlatego, że chciałam dać coś od serca, coś, co zostanie z nimi na dłużej.
Przeglądałam pomysły, rozmawiałam sama ze sobą, przypominałam sobie, co ona lubi, o czym marzyła, co mówiła przy kawie. Nawet cieszyło mnie to planowanie. W takich momentach człowiek czuje się potrzebny, włączony, zauważony.
Wieczorem wrócił mąż. Zdjął kurtkę, położył telefon na stole i powiedział jakby mimochodem:
„Muszę ci coś powiedzieć”.
Spojrzałam na niego z uśmiechem, myśląc, że to pewnie coś związanego z weselem — godziny, miejsce, szczegóły.
„Panna młoda napisała do wszystkich gości, co chce dostać” — dodał.
Uśmiech powoli zniknął mi z twarzy.
„Jak to napisała?” — zapytałam, chociaż już przeczuwałam odpowiedź.
„Normalnie. Lista. Każdy ma wybrać coś konkretnego. Napisała, że to jej święto i ona decyduje, jak będzie wyglądało”.
Zrobiło mi się dziwnie. Nie potrafiłam od razu nazwać tego uczucia. To nie była złość. Bardziej coś pomiędzy rozczarowaniem a poczuciem, że ktoś odebrał mi prawo do własnej intencji.
Jakby prezent przestał być gestem, a stał się obowiązkiem do odhaczenia. Usiadłam i przez chwilę milczałam.
„A jeśli ktoś chce dać coś innego?” — zapytałam ostrożnie.
„Nie wiem” — wzruszył ramionami mąż. — „Napisała, że tak będzie najwygodniej”.
Najwygodniej. To słowo długo krążyło mi po głowie. Wygodnie — bez niespodzianek, bez pomyłek, bez emocji.
Wszystko zaplanowane, przypisane, uporządkowane. Tylko gdzie w tym miejsce na relację, na spontaniczność, na to, że ktoś chciał się postarać?
Przypomniałam sobie, jak kiedyś szliśmy na wesele bez pieniędzy, ale z ogromnym bukietem polnych kwiatów i ramką ze zdjęciem, bo
wiedzieliśmy, że to coś znaczy. Teraz wszystko wyglądało jak lista zakupów.
„To jej święto” — powtórzył mąż, widząc moją minę.
„Wiem” — odpowiedziałam cicho. — „Tylko mam wrażenie, że dla niej jesteśmy bardziej portfelami niż gośćmi”.
Nie chciałam robić awantury. Nie chciałam psuć atmosfery. Ale coś we mnie pękło. Poczułam, że nawet radość została ujęta w ramy, że nawet gest serca musi się zgadzać z czyimś scenariuszem.
Później, kiedy zostałam sama, pomyślałam, że to nie chodzi o prezent. Chodzi o to, że coraz częściej słyszymy, co „trzeba”, co
„wypada”, co „jest ustalone”. A coraz rzadziej ktoś pyta, co czujemy, co chcemy dać od siebie.
Oczywiście kupimy to, co jest na liście. Pójdziemy na wesele, uśmiechniemy się do zdjęć, zatańczymy, złożymy życzenia. Tylko gdzieś w środku zostanie mi to małe, ciche uczucie, że coś zostało zabrane — nie pieniądze, nie czas, ale sens bycia razem.
Bo nawet w cudzym święcie dobrze jest pamiętać, że goście to nie tylko dodatki do planu, ale ludzie z emocjami, którzy przyszli, bo chcieli, a nie dlatego, że dostali instrukcję.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, gdy zadzwoniła do mnie córka. Jej głos brzmiał radośnie, podekscytowanie…
Myślałam, że urodziny męża będą po prostu kolejną rodzinną okazją, żeby się spotkać, posiedzieć razem,…
Od samego początku wiedziałam, że wchodzę w niełatwy układ. Nie dlatego, że mój mąż był…
Nigdy nie uważałam się za zazdrosną kobietę. Zawsze powtarzałam sobie, że zaufanie to fundament małżeństwa,…
Nigdy nie myślałem o tym, kto dostanie mieszkanie moich rodziców. Przez długie lata nawet nie…
Nigdy nie planowałam mieszkać na dworcu. A właśnie tak czasem czuję się we własnym mieszkaniu…