Byłam na działce, zmęczona po całym dniu pracy w ogrodzie. Słońce już zachodziło, wiatr niósł zapach świeżej trawy i wilgoci.
Zadzwoniłam do męża, żeby przyjechał po mnie. „Kochanie, możesz mnie odebrać? Już się ściemnia, a autobusy rzadko jeżdżą” — poprosiłam spokojnie.
„Nie teraz” — odpowiedział bez cienia wahania. — „Właśnie jadę z mamą do salonu, ma wizytę u fryzjera. Możesz chwilę poczekać, aż skończymy, albo wsiąść w autobus”.
Na chwilę zamarłam. „Do salonu? O tej porze?” — powtórzyłam nie dowierzając. W słuchawce zapadła cisza. W końcu dodał: „No tak, mama chciała poprawić kolor, a w tygodniu nie miała czasu”.
Odruchowo roześmiałam się, choć wcale nie było mi do śmiechu. Siedziałam na ławce przed domkiem, z torbą w rękach, czując się jak ktoś zupełnie niepotrzebny.
Przez tyle lat wspólnego życia nie spodziewałam się, że przyjdzie taki moment — banalny, zwyczajny wieczór, w którym poczuję, że jestem na drugim planie.
Kiedyś to po mnie by pojechał bez słowa. Martwił się, żebym nie szła sama w nocy, pytał, czy nie zmarznę. Teraz miał ważniejszy cel — fryzjera swojej mamy.
Z każdą minutą ciszy czułam, jak coś we mnie pęka. Wzięłam głęboki oddech, podniosłam torbę i poszłam w stronę przystanku. Autobus przyjechał po trzydziestu minutach.
Siedziałam przy oknie, a światła mijanych domów rozmywały się w szybie. W środku coś mnie paliło — nie gniew, nie zazdrość, raczej smutek i rezygnacja.
Kiedy wróciłam do miasta, on już był w domu. Siedział przed telewizorem, jakby nic się nie stało. „Byłaś już?” — zapytał obojętnie.
„Tak. Autobusem” — odpowiedziałam krótko.
„No widzisz, dałaś radę” — rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu.
Usiadłam przy stole i patrzyłam na niego długo, w milczeniu. W tej chwili zrozumiałam, że między nami nie ma już tej czułości, która kiedyś była oczywista.
Zostały tylko przyzwyczajenia, słowa wypowiadane z obowiązku i codzienność, w której każde z nas żyje swoim życiem.
Tamtego wieczoru po raz pierwszy naprawdę poczułam, że jestem sama. Nie dlatego, że nie miałam z kim porozmawiać, ale dlatego, że przestałam być dla niego kimś ważnym.
Może to brzmi dramatycznie, ale właśnie takie drobiazgi pokazują, jak bardzo można się od siebie oddalić — nie krzykiem, nie zdradą, tylko milczeniem i obojętnością.
I wtedy dotarło do mnie, że jeśli on potrafi zostawić mnie samą na przystanku, by zawieźć mamę do fryzjera, to może czas, żebym ja wreszcie zawiozła siebie tam, gdzie naprawdę chcę być — choćby daleko od niego.
