Bardzo chciałam poślubić Michała. Wydawało się, że los w końcu się do mnie uśmiechnął po latach nieudanych związków, wątpliwości i rozczarowań.
Był uważny, spokojny, miał w sobie pewną dojrzałość, która dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Poznaliśmy się przypadkowo — na urodzinach wspólnego przyjaciela.
Nie zwróciłam wtedy na niego szczególnej uwagi, ale już następnego dnia otrzymałam wiadomość: „Myślę, że powinniśmy się jeszcze raz spotkać”.
Tak wszystko się zaczęło. Kwiaty, kolacje, spacery, plany na przyszłość. Michał potrafił mówić tak, że wierzyłam w każde jego słowo.
Kiedy poprosił mnie o rękę, nie wahałam się ani sekundy. Zaczęliśmy przygotowania do ślubu, ja szukałam sukni, wybierałam kwiaty, a on — restaurację.
Nawet moi rodzice, którzy początkowo podchodzili do niego z nieufnością, z czasem mówili: „On naprawdę cię kocha”.
Wszystko szło tak, jak marzyłam. Moja najlepsza przyjaciółka, Marta, pomagała mi w wyborze fryzury, makijażu, dekoracji sali.
Śmiałyśmy się, piłyśmy kawę w kuchni, malowałyśmy wyobrażone obrazy przyszłości. „Będziesz chyba najszczęśliwszą panną młodą” –
mówiła. Odpowiadałam: „A ty będziesz moją druhną. Bez ciebie nie wyobrażam sobie tego dnia”.
Teraz przypominam sobie te słowa i rozumiem, jak ironiczne bywa przeznaczenie.
Wszystko wydarzyło się dwa tygodnie przed ślubem. Wróciłam do domu wcześniej niż planowałam – odwołano spotkanie w pracy. Zadzwoniłam do Michała, ale nie odebrał. „Pewnie jest zajęty” – pomyślałam.
Jego samochód stał pod domem, więc był w domu. Miałam klucz, więc cicho otworzyłam drzwi, myśląc, że zrobię mu niespodziankę.
W mieszkaniu było półmrocznie, grała muzyka. Już chciałam go zawołać, ale usłyszałam śmiech. Kobiecy śmiech. Znajomy. Ten, który słyszałam tysiące razy w naszej kuchni, kiedy rozmawiałam z Martą o życiu.
Zamarłam. Potem zrobiłam kilka kroków do przodu — i zobaczyłam. Ona siedziała na skraju kanapy, a on stał obok, dotykając jej włosów.
I wszystko stało się jasne. Bez słów, bez wyjaśnień.
„Ja… to nie jest to, co myślisz” — powiedział, gdy mnie zobaczył.
„Naprawdę?” – ledwo wykrztusiłam. „A co ja myślę, Michał? Może po prostu ćwiczysz pocałunki przed ślubem?”.
Marta milczała. Potem tylko cicho powiedziała:
„Przepraszam, nie chciałam, żeby tak się stało”.
„A jak chciałaś, żeby się stało?” – odpowiedziałam, patrząc jej prosto w oczy. „Żebym za niego wyszła, a wy nadal to ukrywaliście?”.
Tego wieczoru nie płakałam. Po prostu wzięłam swoją torebkę, zdjęłam z palca obrączkę, którą już razem wybraliśmy, i położyłam ją na stole. „Możesz ją zatrzymać. Może się przyda” — powiedziałam i wyszłam.
Płakałam dopiero później. Dzień później, tydzień później. Kiedy wracały wspomnienia, kiedy w głowie rozbrzmiewały jego słowa, kiedy serce nie rozumiało, co się stało.
Wydawało się, że wszystko rozpadło się jak szkło. Osoba, której ufałam najbardziej, i przyjaciółka, przed którą otwierałam swoją duszę, okazały się po jednej stronie – nie po mojej.
Minęło kilka miesięcy. Zaczęłam odchodzić. Wróciłam do życia, próbowałam znów się śmiać. I pewnego dnia spotkałam Martę na ulicy. Wyglądała na wyczerpaną. Zatrzymała się i powiedziała:
— Nie jesteśmy z Michałem razem. On jest taki sam jak zawsze. Chyba po prostu nie chciałam tego dostrzec.
Odpowiedziałam tylko:
— Każdy dostaje to, na co zasługuje. Ja już nauczyłam się swojej lekcji.
I rzeczywiście — nauczyłam się jej dobrze. Teraz wiem, że lepiej stracić kogoś przed ślubem niż po nim. Że los czasami ratuje nas przed katastrofą, nawet jeśli na początku jest to nie do zniesienia.
Jestem im obojgu wdzięczna — szczerze. Bo gdyby nie to odkrycie, mogłabym żyć w kłamstwie, myśląc, że to miłość.
Czasami myślę: może Bóg specjalnie otworzył mi oczy, zanim powiedziałam „tak”. Bo prawdziwe „tak” należy powiedzieć tylko osobie, która nie zdradzi, nawet gdy nikt nie widzi.
Teraz w moim życiu panuje spokój. Bez Michała, bez Marty. Są inni ludzie, inne rozmowy, inne światło. A kiedy patrzę w lustro, widzę kobietę, która przetrwała zdradę – i stała się silniejsza.
Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że kiedyś będę wdzięczna za ten dzień, nie uwierzyłabym. Ale teraz naprawdę jestem wdzięczna. Bo czasami najgorsze, co może nas spotkać, to nie koniec. To początek czegoś prawdziwego.