Dzieci przestały się ze mną komunikować z powodu mojego związku z sąsiadem, który jest młodszy ode mnie. Nie posłuchałam syna i przepisałam mieszkanie na Marcina, a teraz on też zniknął, a dzieci nie przychodzą

Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni ktoś zapytał mnie, czy ja w ogóle jestem szczęśliwa. Przez lata byłam przede wszystkim matką.

Najpierw żoną, potem samotną kobietą po rozwodzie, a w końcu tylko tą, która „powinna się poświęcić dzieciom”. Gdy mąż odszedł do innej, usłyszałam od syna:

— Teraz już będziesz tylko z nami, mamo.

Wtedy nawet nie przyszło mi do głowy, że w tych słowach kryło się coś więcej niż troska. Raczej obietnica, a może… wyrok.

Mijały lata. Dzieci dorosły, pozakładały swoje rodziny. Dzwoniły coraz rzadziej. Na święta przyjeżdżały w pośpiechu, zawsze zmęczone,
zawsze z zegarkiem w ręku. Ja zostawałam w mieszkaniu, które było pełne ciszy i wspomnień. I właśnie wtedy poznałam Marcina.

Screen IStockphoto

Mieszkał piętro niżej. Zawsze mówił „dzień dobry”, zawsze niósł torby starszym sąsiadkom. Kiedyś zapukał, bo z sufitu ciekła mi woda.

— To chyba u mnie coś kapie, przepraszam — powiedział zawstydzony.

Tak zaczęła się zwykła rozmowa. Potem kolejna. Kawa na klatce schodowej, potem herbata u mnie w kuchni. Nawet nie zauważyłam, kiedy
zaczęłam czekać na jego kroki na schodach.

Był młodszy ode mnie. Wiedziałam, że to będzie problem. Ale pierwszy raz od dawna ktoś patrzył na mnie nie jak na „mamę”, tylko jak na kobietę.

— Dzieci tego nie zrozumieją — ostrzegała mnie koleżanka.

I miała rację.

Kiedy powiedziałam synowi, że spotykam się z sąsiadem, spojrzał na mnie tak, jakby ktoś obcy wszedł do naszego domu.

— Zwariowałaś? — zapytał. — On jest młodszy. Co ludzie powiedzą?

— A co ty powiesz? — zapytałam cicho.

— Ja? Ja się wstydzę — odpowiedział bez zawahania.

Córka była jeszcze ostrzejsza.

— Mamo, masz wnuki, a nie czas na romanse. To jest żenujące.

Od tamtej rozmowy telefony ucichły. Wiadomości przestały przychodzić. Gdy dzwoniłam ja, słyszałam: „Nie teraz”, „Oddzwonię”,
„Jesteśmy zajęci”. A potem już nic.

Marcin był obok. Pomagał, słuchał, powtarzał:

— Masz prawo żyć. Nie jesteś nikomu winna samotności.

Kiedy zachorowałam i trafiłam do szpitala, to on przyjeżdżał codziennie. Dzieci nie pojawiły się ani razu. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że to on jest moją prawdziwą rodziną.

Syn jednak odezwał się, gdy dowiedział się, że przepisałam mieszkanie na Marcina.

— Ostrzegałem cię — krzyczał przez telefon. — Obcy facet, a ty mu wszystko oddajesz!

— To nie obcy — odpowiedziałam. — To jedyny człowiek, który był przy mnie, kiedy wy zniknęliście.

— Jeśli to zrobisz, nie licz na nas — powiedział lodowato.

Nie posłuchałam. Byłam zmęczona życiem w strachu, że kogoś rozczaruję. Przepisałam mieszkanie. Chciałam wreszcie poczuć, że coś jest
moje — nawet decyzja.

Przez kilka miesięcy było dobrze. Marcin mówił o wspólnej przyszłości, o wyjeździe nad morze, o spokojnej starości. A potem zaczął się oddalać. Coraz rzadziej nocował. Coraz częściej był „zajęty”.

— Wszystko w porządku? — zapytałam pewnego wieczoru.

— Oczywiście — odpowiedział, unikając mojego wzroku.

Aż któregoś dnia po prostu przestał odbierać telefon. Drzwi do jego mieszkania były zamknięte. Sąsiadka powiedziała tylko:

— Wyprowadził się. Widziałam, jak pakował rzeczy.

Zostałam sama. Bez mieszkania, bo formalnie nie było już moje. Bez dzieci, bo one uznały, że sama wybrałam. Bez Marcina, który
obiecywał, że nigdy mnie nie zostawi.

Próbowałam zadzwonić do syna. Odebrała synowa.

— Lepiej, żebyś już nie dzwoniła — powiedziała chłodno. — On nie chce się denerwować.

Córka nawet nie odpisała.

Siedzę teraz w małym wynajętym pokoju. Patrzę na obce ściany i myślę o tym, jak łatwo człowiek przestaje być potrzebny. Jak szybko
dzieci zapominają, ile razy nosiło się je na rękach, ile nocy nie spało.

Najbardziej boli nie to, że zostałam oszukana. Boli to, że kiedy upadłam, nie było nikogo, kto podałby mi rękę. Ani miłości, ani rodziny.

Czasem zastanawiam się, czy gdybym wtedy posłuchała syna, byłabym dziś mniej samotna. Ale potem dochodzę do wniosku, że oni odeszli
jeszcze zanim poznałam Marcina. On był tylko ostatnim rozdziałem historii, która zaczęła się dużo wcześniej.

I tylko jedno pytanie wraca do mnie każdego wieczoru: czy matka naprawdę musi zapłacić samotnością za to, że odważyła się być kobietą?

Mój mąż powiedział, że ma kochankę, która jest w ciąży. Bardzo się ucieszyłam, ponieważ on nigdy mnie nie kochał, a ja nie wiedziałam, jak się z nim rozstać, więc życzyłam mu szczęśliwego życia rodzinnego i poprosiłam, żeby nie wracał

Prawie nigdy nie miałam bliskich relacji z mężem, a to z powodu jego córki, która zawsze znajduje się w centrum uwagi. Dlatego zdecydowałam, że lepiej będzie, jeśli się rozwiedziemy, a męża jeszcze sobie znajdę, mam dopiero 45 lat

Moja żona i ja jesteśmy już od 2 lat na emeryturze i ani razu nie zaproponowała mi wyjazdu na wakacje. A wszystko dlatego, że spędza całe dnie z wnukami, bo córka się obraża