W Wigilię mój mąż przyprowadził do nas swoich przyjaciół i kochankę, która była w ciąży. Dowiedziałam się o tym przypadkowo, kiedy rozmawiali w kuchni: „Jak tam nasze dziecko, długo jeszcze trzeba czekać”

W Wigilię chciałam tylko jednego – spokoju. Cichego wieczoru, zapachu barszczu, kilku kolęd w tle i poczucia, że mimo wszystkich naszych problemów wciąż jesteśmy rodziną.

Cały dzień krzątałam się po kuchni, chociaż od dawna czułam w środku niepokój, którego nie potrafiłam nazwać.

Mąż był dziwnie ożywiony, co chwilę zerkał na telefon, uśmiechał się do ekranu i mówił, że „jeszcze ktoś może wpaść”. Nie dopytywałam. Wigilia to nie czas na kłótnie – tak sobie tłumaczyłam.

Kiedy zapadł zmrok, zapaliłam świece i poprawiłam biały obrus. Stół wyglądał idealnie. On też nagle stał się uprzejmy, nawet mnie przytulił.

— Dziękuję, że tak się starasz — powiedział, jakbyśmy grali w jakąś sztukę, w której oboje znamy role, ale nie znamy zakończenia.

Kilka minut później rozległ się dzwonek do drzwi.

— To moi znajomi z pracy — rzucił szybko i już biegł do przedpokoju.

Do mieszkania weszło kilku jego przyjaciół. Głośni, rozbawieni, z butelkami wina i śmiechem, który zupełnie nie pasował do wigilijnej ciszy. Stałam z talerzem w rękach i czułam, jak coś we mnie się kurczy. Ale wtedy zobaczyłam ją.

Stała trochę z boku, w długim płaszczu, z ręką opartą na wyraźnie zaokrąglonym brzuchu.

Młoda, zadbana, z tym szczególnym spokojem na twarzy, który widuje się u kobiet w ciąży. Spojrzała na mnie krótko, a potem na mojego męża. On zamarł na ułamek sekundy, po czym powiedział:

— To… Ania. Przyjaciółka.

Przyjaciółka. Słowo zawisło w powietrzu jak coś obcego. Skinęłam głową, choć serce zaczęło bić tak mocno, że aż zakręciło mi się w głowie. Nikt nic więcej nie tłumaczył. Wszyscy przeszli do salonu, jakby to było zupełnie normalne.

Usiedliśmy do stołu. Kolędy grały cicho, ale rozmowy je zagłuszały. Ktoś żartował, ktoś nalewał wino.

Ja mechanicznie podawałam potrawy, uśmiechałam się, chociaż ręce mi drżały. Co chwilę zerkałam na nią. Na jej brzuch. Na sposób, w jaki mój mąż na nią patrzył, gdy myślał, że nikt nie widzi.

W pewnym momencie wstałam, mówiąc, że idę po coś do kuchni. Chciałam po prostu złapać oddech. Oparłam się o blat i zamknęłam oczy. I wtedy usłyszałam ich głosy.

Stali po drugiej stronie drzwi, nie wiedząc, że jestem tak blisko.

— Jak tam nasze dziecko? — zapytał on cicho, ale z takim ciepłem, jakiego dawno nie słyszałam w jego głosie. — Długo jeszcze trzeba czekać?

Świat się zatrzymał. Dosłownie. Serce przestało bić na sekundę, a potem uderzyło z bólem, jakby chciało wyrwać się z piersi.

— Lekarz mówi, że wszystko w porządku — odpowiedziała ona. — Tylko… nie wiem, jak długo jeszcze dam radę udawać.

Udawać. To słowo bolało najbardziej.

Nie weszłam do kuchni. Stałam nieruchomo, trzymając się ściany, bo bałam się, że nogi odmówią mi posłuszeństwa. Wszystko stało się nagle jasne.

Jego długie „nadgodziny”. Telefon odwracany ekranem do dołu. Chłód między nami, który tłumaczyłam zmęczeniem. To nie
była zdrada sprzed chwili. To trwało. To miało przyszłość. Dziecko.

Wróciłam do salonu jak automat. Usiadłam na swoim miejscu i spojrzałam na męża. Mówił coś do swoich znajomych, śmiał się. Wyglądał na
szczęśliwego. Takiego, jakim nie był ze mną od dawna.

— Wszystko w porządku? — zapytała mnie jego koleżanka.

— Tak — odpowiedziałam. — Po prostu… gorąco.

Gorąco. Od środka płonęłam.

Kolacja ciągnęła się w nieskończoność. Każda minuta była jak kara. W końcu nie wytrzymałam.

— Możemy porozmawiać? — powiedziałam do męża, patrząc mu prosto w oczy.

Wyszliśmy do sypialni. Zamknęłam drzwi.

— Od jak dawna? — zapytałam bez wstępów.

— O czym mówisz? — próbował udawać.

— Słyszałam was w kuchni. O waszym dziecku.

Zbladł. Usiadł na łóżku i spuścił głowę.

— Nie chciałem, żebyś się dowiedziała w taki sposób.

Zaśmiałam się nerwowo.

— A jaki sposób byłby odpowiedni? Przy stole wigilijnym? Przy opłatku?

Milczał.

— To tylko… skomplikowane — powiedział w końcu. — Nie planowałem tego.

— Ale zaplanowałeś, że przyprowadzisz ją tutaj. Do naszego domu. W Wigilię.
Podniósł wzrok.

— Nie mogłem jej zostawić samej. Jest w ciąży.

— A ja kim jestem? — zapytałam cicho. — Meblem? Tłem?

Nie odpowiedział. I to była odpowiedź.

Wróciliśmy do gości. On próbował jeszcze coś ratować spojrzeniami, gestami, ale było już za późno. Patrzyłam na nich wszystkich i
czułam, że to nie jest już mój dom. Że zostałam wyrzucona z własnego życia, zanim zdążyłam się zorientować.

Kiedy ostatni gość wyszedł, w mieszkaniu zapadła cisza.

— Co teraz? — zapytał.

— Teraz? — powtórzyłam. — Teraz ja wychodzę.

— W Wigilię?

— Właśnie w Wigilię.

Spakowałam kilka rzeczy. On stał w drzwiach i mówił coś o rozmowie, o czasie, o tym, że „wszystko się ułoży”. Nie słuchałam.
Założyłam płaszcz i wyszłam.

Na klatce schodowej było zimno i cicho. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że oddycham. Wigilia, która miała być najgorszą nocą mojego życia, stała się początkiem końca. A może – początkiem mnie samej.

Bo są rzeczy, których nie da się wybaczyć. I są chwile, w których człowiek rozumie, że lepiej być samym niż być zdradzanym przy wigilijnym stole.

Z Kubą mieszkamy dopiero od roku, ale już żałuję, że zgodziłam się za niego wyjść za mąż. Lodówka jest pusta, w domu panuje bałagan, a on nie chodzi do pracy, bo nie znalazł takiej, która by mu odpowiadała

Zdecydowałam się zdradzić męża, ponieważ poza tym, że go nie ma, nie mam nic, a chcę żyć teraz. Skąd mam wiedzieć, może on też mnie zdradza. Wtedy jesteśmy kwita

„Dlaczego opuściłaś mnie dla Michała, skoro ze mną miałaś wszystko”: ale oprócz garnków zamiast kwiatów i ogrodu zamiast kurortu nie widziałam z tobą nic innego