Wydawało mi się, że mam szczęście do teściowej i wydawała mi się mądrą kobietą, dopóki nie zaczęła nam pomagać w remoncie domu. Nie będę robić wszystkiego według jej gustu, to jest moje mieszkanie

Wydawało mi się, że naprawdę mam szczęście. Kiedy wyszłam za mąż, wszyscy mówili, że trafiłam na idealną teściową – spokojną, rozsądną, taką, która „nie wtrąca się w młode małżeństwo”.

Sama też tak myślałam. Zawsze była miła, uśmiechnięta, potrafiła wysłuchać, a czasem nawet stanąć po mojej stronie, gdy z mężem się nie zgadzaliśmy. Czułam, że mam obok siebie kobietę, z którą da się normalnie porozmawiać.

Wszystko zmieniło się w momencie, gdy zaczęliśmy remont naszego mieszkania.

Na początku jej „pomoc” wydawała się czymś naturalnym. Zadzwoniła pierwsza.

– Skoro robicie remont, to chętnie pomogę – powiedziała. – Mam doświadczenie, swoje już w życiu wyremontowałam.

Nie chciałam być niegrzeczna. Poza tym remont to stres, zmęczenie i ciągłe decyzje, więc dodatkowa para rąk wydawała się zbawieniem.

Zgodziłam się. I to był moment, którego dziś żałuję.

Najpierw były drobiazgi.

– Te płytki są zbyt zimne – rzuciła mimochodem, stojąc w kuchni. – Teraz modne są cieplejsze kolory.

– Ale mnie się podobają – odpowiedziałam spokojnie. – Ja tu będę mieszkać.

Uśmiechnęła się tylko.

– Zobaczymy.

Potem zaczęły się firanki, kolory ścian, meble. Za każdym razem słyszałam, że „to niepraktyczne”, „to się szybko znudzi”, „ja bym tak nie zrobiła”. A kiedy mówiłam, że to mój wybór, odpowiadała:

– Mówię dla twojego dobra.

Najgorsze było to, że mój mąż coraz częściej stawał po jej stronie. Wracał z pracy, patrzył na próbki farb i mówił:

– Mama ma rację, ten odcień jest za ciemny.

– Ale ja go wybrałam – przypominałam.

– Ty się nie znasz na takich rzeczach – rzucał bez zastanowienia.

Z każdym dniem czułam, że przestaję być gospodynią we własnym domu. Teściowa przychodziła bez zapowiedzi, przestawiała rzeczy, komentowała wszystko głośno, jakby mieszkała tu od lat.

– Kanapa powinna stać pod drugą ścianą – mówiła, przesuwając ją o kilka centymetrów. – Tak jest lepiej.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Zastałam ją w salonie z katalogiem wnętrz.

– Już ustaliłam – oznajmiła – że w sypialni zmienimy układ mebli. Ten, który wybrałaś, jest zupełnie niepraktyczny.

Coś we mnie pękło.

– Proszę przestać – powiedziałam, starając się mówić spokojnie. – To jest moje mieszkanie. Ja tu mieszkam.

Spojrzała na mnie z wyraźnym zdziwieniem.

– Jak to „twoje”? – zapytała. – Mój syn tu mieszka. A skoro ja pomagam, to mam prawo powiedzieć, co i jak.

Wieczorem porozmawiałam z mężem.

– Czuję się, jakbym była gościem we własnym domu – powiedziałam. – Twoja mama przekracza granice.

– Przesadzasz – odpowiedział. – Ona chce dobrze. Powinnaś być wdzięczna, że nam pomaga.

Wdzięczna. Za to, że ktoś decyduje za mnie, jak mam żyć?

Kilka dni później teściowa przyszła znowu. Bez pytania zaczęła zdejmować moje dekoracje ze ściany.

– Te obrazki są dziecinne – stwierdziła. – Lepiej powiesić coś poważniejszego.

Wtedy nie wytrzymałam.

– Dość – powiedziałam stanowczo. – Nie będę robić wszystkiego według pani gustu. To jest moje mieszkanie.

Zamilkła. Spojrzała na mnie chłodno.

– Widzę, że zapomniałaś, komu zawdzięczasz to wszystko – odparła. – Bez nas byście sobie nie poradzili.

Mąż stał obok i milczał. To bolało najbardziej.

Po jej wyjściu długo siedziałam sama w kuchni. Zrozumiałam coś bardzo ważnego: to nie remont był problemem. Problemem było to, że pozwoliłam innym decydować o moim życiu w imię „zgody” i „spokoju w rodzinie”.

Od tamtej pory stawiam granice. Nie zawsze jest łatwo. Nie zawsze spotyka się to z aprobatą. Ale w końcu czuję, że to jest mój dom. I nikt — nawet najmądrzejsza teściowa — nie ma prawa urządzać go według własnego widzimisię.

Bo pomoc nie polega na odbieraniu komuś głosu. A miłość nie polega na podporządkowaniu się cudzym decyzjom.

Mój mąż i ja zdecydowaliśmy się rozstać. To ja podjęłam tę decyzję, ponieważ życie toczy się dalej, a ja nie czuję się szczęśliwa. Wtedy powiedział mi, że zabierze dzieci, a ja, szczerze mówiąc, tylko na to czekam

Kiedy zdecydowaliśmy się zorganizować rodzinne przyjęcie z okazji naszego ślubu, żona powiedziała, że wszystko zorganizuje. W rezultacie na przyjęcie przyszła cała jej rodzina, a z mojej strony nie było nawet mojej mamy: „A po co mi ona tutaj, żeby mówić, jak ci się nie poszczęściło”

Moja córka zadzwoniła i powiedziała, że wychodzi za mąż za mężczyznę swoich marzeń. Teraz przygotowuje się do uroczystości, a ja długo czekałam na tę chwilę, jednak nie zaproszono mnie: „Mamo, będą tam bogaci ludzie i zdecydowaliśmy, że nie powinnaś przyjeżdżać”