Przez długi czas mieszkaliśmy z teściami i na początku naprawdę wierzyłam, że to tylko przejściowy etap.
Mówiłam sobie, że trzeba być wdzięcznym, że mamy dach nad głową, że to normalne, że młode małżeństwo zaczyna w jednym domu z rodzicami.
Powtarzałam to jak mantrę, zwłaszcza wtedy, gdy coraz częściej czułam, że nie mam tam ani swojego kąta, ani swojego głosu.
Ten dom nigdy nie był „nasz”. Był ich. Każdy poranek zaczynał się od cichej kontroli: czy dobrze wytarłam stół, czy ręczniki wiszą równo, czy przypadkiem nie zostawiłam kubka w zlewie.
Teściowa potrafiła przejść przez kuchnię i jednym spojrzeniem dać mi do zrozumienia, że coś znów zrobiłam źle. Nie musiała nic mówić.

Wystarczył ten gest poprawiania po mnie wszystkiego – jakby chciała udowodnić, że w tym domu zawsze będę tylko dodatkiem.
Mąż twierdził, że przesadzam. Że mama taka jest, że nie ma złych intencji, że powinnam się przyzwyczaić. A ja próbowałam. Naprawdę próbowałam.
Milczałam, kiedy słyszałam, że „u nich w rodzinie robi się to inaczej”. Uśmiechałam się, kiedy ktoś bez pytania wchodził do naszego pokoju. Udawałam, że nie boli mnie to, że nawet o drobnych sprawach decyduje ktoś inny.
Z czasem jednak zaczęłam się dusić. Dosłownie. Miałam wrażenie, że każdego dnia zostaje mi coraz mniej powietrza.
I wtedy pewnego wieczoru, bardzo spokojnie, bez awantury, powiedziałam mężowi, że chciałabym spróbować mieszkać osobno.
Że może wynająć małe mieszkanie, że damy sobie radę, że potrzebujemy przestrzeni tylko dla siebie.
Patrzył na mnie chwilę w milczeniu, a potem powiedział:
– Muszę to przemyśleć.
Myślałam, że porozmawia ze mną. Że zapyta, dlaczego tak czuję, co mi najbardziej przeszkadza. Zamiast tego wstał i wyszedł z pokoju.
Minęło może pięć minut. Siedziałam na łóżku, czując, jak serce bije mi coraz szybciej. I wtedy drzwi się otworzyły.
W progu stała teściowa. Wyprostowana, z tym samym spojrzeniem, które znałam aż za dobrze. Nawet nie próbowała udawać, że przyszła zapytać, czy czegoś nie potrzebuję.
– To tak postanowiłaś podziękować za naszą dobroć – powiedziała chłodno.
Poczułam, jak robi mi się gorąco w twarz.
– Za to, że daliśmy wam dach nad głową, że wam pomagaliśmy, że wszystko mieliście – ciągnęła. – Tak się teraz odpłaca?
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo mówiła dalej, coraz głośniej:
– Myślałam, że jesteś inna. A ty chcesz nas zostawić, jakbyśmy byli nikim.
Stałam jak sparaliżowana. W tym momencie zrozumiałam, że ta rozmowa nigdy nie miała być między mną a mężem. On już podjął decyzję. Po
prostu przekazał ją mamie, a ona przyszła „załatwić sprawę”.
– Ja tylko chciałam normalnie żyć – powiedziałam cicho. – We własnym domu.
Teściowa prychnęła.
– Normalnie? A co było nienormalnego? Miałaś wszystko podane pod nos.
Kiedy wyszła, mąż wrócił do pokoju. Spojrzał na mnie bezradnie i powiedział tylko:
– Wiesz, jaka ona jest. Nie mogłem jej nie powiedzieć.
Wtedy dotarło do mnie coś jeszcze gorszego niż jej słowa. Dotarło do mnie, że w tym domu zawsze będę na końcu.
Że każda moja decyzja będzie konsultowana gdzie indziej. Że jeśli kiedykolwiek naprawdę będę musiała wybierać między sobą a ich spokojem, nikt mnie nie wybierze.
Tamtej nocy nie spałam. Patrzyłam w sufit i myślałam, ile jeszcze mogę wytrzymać, żyjąc w miejscu, w którym moje potrzeby są traktowane jak niewdzięczność.
I po raz pierwszy dopuściłam do siebie myśl, że może nie chodzi już o to, czy zamieszkamy osobno, ale czy ja w ogóle mam jeszcze w tym małżeństwie swoje miejsce.