Często odwiedza mnie sąsiadka i prosi o herbatę lub mleko. Okazało się, że jest samotną starszą panią, do której nikt z rodziny nie przychodzi, a wszystko przez mieszkanie: „Nie zostawiam go nikomu, bo oni chcą tylko to”

Często pukała do moich drzwi. Zawsze nieśmiało, jakby przepraszała za sam fakt swojego istnienia. Najpierw prosiła o herbatę, o trochę mleka.

Za każdym razem mówiła, że odda, że tylko na chwilę, że zapomniała kupić. Nie robiło mi to żadnej różnicy. Mieszkałam sama, w domu zawsze było cicho, a te krótkie wizyty wprowadzały do mojego dnia coś żywego.

Była starszą panią, drobną, zawsze starannie ubraną, choć jej płaszcz pamiętał inne czasy. Miała na imię Helena.

Siadała na brzegu krzesła, trzymała kubek obiema rękami i opowiadała o pogodzie, o sklepie, o tym, że znowu podrożało masło. Słuchałam, bo miałam wrażenie, że nikt inny już tego nie robi.

Z czasem zaczęła zostawać dłużej. Raz zapytałam, czy nie chce kawałek ciasta.

– Nie, dziękuję, nie chcę się narzucać – odpowiedziała szybko.

– Pani Heleno, proszę się nie martwić – powiedziałam. – Miło mi, że pani przychodzi.

Spojrzała na mnie tak, jakby nikt dawno nie powiedział jej niczego miłego. Wtedy po raz pierwszy westchnęła ciężko i powiedziała
cicho:

– Wie pani… ja właściwie nie mam do kogo przychodzić.

Nie dopytywałam. Nie chciałam być wścibska. Ale następnego dnia znów zapukała. Tym razem poprosiła o herbatę i… chwilę rozmowy.

Usiadła i nagle zaczęła mówić, jakby coś w niej pękło.

– Mam rodzinę – zaczęła. – Dzieci, wnuki. Tylko że oni wszyscy pamiętają o mnie wtedy, kiedy im coś jest potrzebne.

Zamarłam.

– Myślałam, że na starość będę miała kogoś blisko – ciągnęła. – A teraz tygodniami nikt nie dzwoni.

W końcu padły te słowa. Wypowiedziane bez gniewu, raczej ze zmęczeniem:

– Nie zostawiam mieszkania nikomu, bo oni chcą tylko to.

Zapadła cisza. Widziałam, że boi się mojej reakcji, jakby spodziewała się, że ją ocenię. A ja nagle zrozumiałam, że te prośby o herbatę czy mleko nie były o herbatę ani o mleko. To był pretekst. Jedyny sposób, żeby zapukać do czyjegoś życia.

– Przychodzili – powiedziała dalej. – Jeden chciał, żebym podpisała papiery, drugi mówił, że „tak będzie prościej”. A ja zapytałam:

„A kto przyjdzie do mnie jutro?” I wtedy zapadła cisza.

Poczułam, jak ściska mnie w środku. Przypomniałam sobie własne rozmowy o spadkach, o mieszkaniach, o tym, co po kim zostanie. Jak łatwo jest zapomnieć, że za tym wszystkim stoi żywy człowiek.

– A pani się nie boi być sama? – zapytałam.

Uśmiechnęła się smutno.

– Samotność mniej boli niż interesowna troska.

Od tamtej pory przychodziła częściej. Już nie pytała, czy może. Po prostu pukała. A ja zawsze otwierałam. Czasem rozmawiałyśmy godzinami, czasem siedziałyśmy w ciszy. Któregoś dnia powiedziała:

– Wie pani, dobrze, że pani tu jest. Gdyby nie pani, pewnie nikt by nie zauważył, że jeszcze żyję.

Te słowa zostały ze mną na długo. Zrozumiałam wtedy, że największym dramatem nie jest brak rodziny, ale brak człowieka, który przyjdzie nie po coś, ale po prostu. I że czasem jedno zaproszenie na herbatę znaczy więcej niż wszystkie obietnice zapisane w testamentach.

Mój mąż i ja pracujemy razem, ale tylko on decyduje, ile i na co wydamy. Na przykład wczoraj powiedział, że jego mama potrzebuje nowej pralki: „W rodzinie ktoś jeden musi być głową”

Jeśli chodzi o mnie i moją siostrę, to zawsze pomagałam mamie i opiekowałam się nią, kiedy tego potrzebowała, a nawet mój mąż mnie wspierał. Ale mama jednak zostawiła mieszkanie siostrze, żeby ta się nie obrażała

Chciałam przejść na emeryturę i trochę pożyć dla siebie, ale mąż uważa, że powinnam wtedy pracować w ogrodzie i zarabiać w ten sposób, ponieważ moja emerytura będzie niewielka: „Nie będę cię utrzymywał, ledwo starczy mi na siebie”