Od kilku tygodni żyłam myślą, że w te święta wreszcie będzie inaczej. Bez pośpiechu, bez udawania, bez spełniania cudzych oczekiwań. Razem z mężem ustaliliśmy, że Boże Narodzenie spędzimy u mojej siostry.
Prosto, rodzinnie, spokojnie. Cieszyłam się jak dziecko, bo dawno nie mieliśmy okazji być razem tak po prostu, bez napięć i ciągłego patrzenia na zegarek.
Wszystko było już ustalone. Spakowane prezenty, zaplanowana droga, nawet menu na pierwszy dzień świąt.
Tego wieczoru siedzieliśmy w kuchni, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o drobiazgach, kiedy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Było późno, zupełnie się tego nie spodziewaliśmy.
W progu stała teściowa z torbą, walizką i miną osoby, która nie pyta, tylko informuje. Weszła do środka, zdjęła płaszcz i powiedziała spokojnie, jakby to było oczywiste:

– Przyjechałam do was na święta. U siebie nie chcę siedzieć sama.
Spojrzałam na męża, czekając, aż coś powie. Że zapyta, że przypomni o planach, że chociaż spróbuje wyjaśnić sytuację. On jednak tylko westchnął, jakby właśnie dostał potwierdzenie czegoś, co i tak było nieuniknione.
– No to chyba będziemy musieli zrezygnować z wyjazdu – powiedział po chwili. – To moja mama, nie zostawię jej samej, a twoja siostra może poczekać.
Te słowa zapadły w ciszę, która nagle zrobiła się bardzo ciężka. Poczułam, jak wszystko, na co czekałam, zaczyna się we mnie kruszyć.
Nie chodziło już nawet o sam wyjazd. Chodziło o to, jak łatwo nasze wspólne plany zostały unieważnione jednym zdaniem.
Teściowa usiadła przy stole, rozejrzała się po kuchni i zaczęła opowiadać, co trzeba będzie dokupić na święta, jakie potrawy lubi, a czego nie je.
Zachowywała się tak, jakby decyzja już zapadła, a ja byłam tylko dodatkiem do tej sytuacji. Mąż przytakiwał, nie patrząc na mnie ani razu.
Spróbowałam spokojnie powiedzieć, że umawialiśmy się inaczej, że moja siostra na nas czeka, że to miały być pierwsze święta od dawna, kiedy coś zaplanowaliśmy razem. Spojrzał na mnie z irytacją.
– Przecież widzisz, jaka jest sytuacja – odpowiedział. – Rodziny się nie zostawia.
Zrozumiałam wtedy, że „rodzina” w jego ustach ma bardzo konkretną definicję. I że ja oraz moje potrzeby zawsze będą gdzieś dalej w kolejce.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok niego i myślałam o tym, jak łatwo można zostać postawionym przed faktem dokonanym, nawet we własnym domu.
Następnego dnia zaczęłam przygotowania do świąt, ale robiłam to już bez radości. Każda czynność była mechaniczna.
Czułam w sobie żal, ale jeszcze bardziej zmęczenie ciągłym ustępowaniem. Nikt nie zapytał mnie, czy dam radę, czy mam ochotę, czy w ogóle chcę spędzić te święta w ten sposób.
I wtedy dotarło do mnie coś bardzo bolesnego, ale prawdziwego. Że problemem nie są święta, teściowa ani nagła zmiana planów.
Problemem jest to, że w naszym małżeństwie moje „chcę” zawsze przegrywa z cudzym „musisz”. A Boże Narodzenie tylko obnażyło to, co od dawna próbowałam w sobie uciszyć.
Bo można ustąpić raz. Można ustąpić drugi. Ale kiedy za każdym razem rezygnujesz z siebie, w końcu zostajesz przy stole, przy którym niby jesteś z rodziną, a czujesz się zupełnie sama.