Od dawna mam wrażenie, że w naszym małżeństwie są dwie rodziny. Jedna – ta oficjalna, o której wszyscy mówią głośno, która zawsze jest „ważniejsza”, „biedniejsza” i „potrzebująca”.
I druga – ta cicha, niewidoczna, która jakoś zawsze musi sobie poradzić sama. Ta druga to my.
Teściowa nigdy nie rezygnuje z pomocy mojego męża. Przeciwnie – im więcej jej daje, tym więcej ona oczekuje. Dla niej to oczywiste, że syn ma być na każde zawołanie.
Naprawić kran, zawieźć zakupy, pojechać na drugi koniec miasta, bo „sama nie da rady”. I choć rozumiem wiek, samotność, zmęczenie, coraz częściej czuję, że to już nie jest pomoc, tylko obowiązek, który nie ma końca.
Na początku nie protestowałam. Wydawało mi się, że tak trzeba, że rodzice są świętością. Mówiłam sobie, że to przejściowe, że kiedyś sytuacja się uspokoi.

Tymczasem z miesiąca na miesiąc było tylko gorzej. Teściowa dzwoniła częściej, prosiła więcej, a gdy mąż wracał zmęczony, słyszałam tylko, że „i tak to za mało”.
Najbardziej bolało mnie to, że w tym wszystkim nikt nie widział naszej rodziny. Naszego czasu, naszych planów, naszego zmęczenia.
Weekendy, które miały być dla nas, znikały w jej potrzebach. Wieczory kończyły się telefonami pełnymi pretensji. A jeśli mąż próbował powiedzieć, że nie może, słyszał chłodne: „Inni synowie pomagają swoim matkom bardziej”.
Ja swojej mamie nie pomagam w ten sposób. Nie dlatego, że jej nie kocham. Wręcz przeciwnie. Po prostu wiem, gdzie jest granica. Moja mama rozumie, że mam własną rodzinę, własne obowiązki. Nigdy nie powiedziała mi, że robię za mało. Nigdy nie kazała mi wybierać.
Kiedyś, w chwili szczerości, powiedziałam mężowi, że czuję się odsunięta, że mam wrażenie, jakbyśmy zawsze byli na drugim miejscu.
Spojrzał na mnie zdziwiony, a potem rzucił krótko: „To moja mama, przecież nie mogę jej odmówić”.
Wtedy zrozumiałam, że w jego świecie hierarchia jest jasna. Ja mam rozumieć, cierpliwie czekać i nie robić problemów. Bo rodzina to mama. Reszta ma się dostosować.
Zaczęłam coraz częściej zostawać sama. Sama z kolacją, sama z myślami, sama z poczuciem, że moje potrzeby są mniej ważne.
Teściowa potrafiła jeszcze dodać, że „syn mógłby się bardziej starać” i że „ona całe życie poświęciła rodzinie”. Jakby to dawało prawo do zabierania życia innym.
Nie chcę wojny. Nie chcę stawiać ultimatum. Chcę tylko, żeby ktoś w końcu powiedział głośno, że rodzina to nie tylko rodzice.
Że żona też jest rodziną. Że wspólne życie nie polega na ciągłym poświęcaniu się dla jednych kosztem drugich.
Dziś coraz częściej myślę o tym, że miłość bez granic potrafi być bardzo egoistyczna. A pomoc, która nigdy się nie kończy, przestaje być pomocą. Staje się ciężarem, który powoli niszczy to, co miało być najważniejsze.
I coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy w tej rodzinie jest jeszcze miejsce dla mnie. Jeśli chcesz, mogę napisać jeszcze mocniejszą wersję z większym konfliktem albo kolejną historię w podobnym stylu — teściowa, pieniądze, dorosłe dzieci, zdrada, święta.