Mama co tydzień wysyła mi listy z rzeczami, które powinnam jej przywieźć, długie jak szkolne wypracowania, pisane długopisem o słabnącym tuszu, jakby od tego zależało jej życie.
Te listy są zawsze podobne: „kup mi kawę, tę dobrą, nie najtańszą”, „weź chleb z tej piekarni na rogu”, „weź mi tabletki, bo znowu boli mnie głowa”, „jak będziesz miała czas, to może też jakieś owoce, bo ja jeszcze nie dostałam emerytury”.
Za każdym razem, gdy to czytam, czuję, jakby ktoś delikatnie ściskał mnie za serce – nie mocno, nie brutalnie, ale tak, że nie potrafię tego zignorować.
I choć powtarza, że „jeszcze nie dostała przelewu”, obie dobrze wiemy, że to nie do końca prawda, bo przecież dostaje ją co miesiąc, tylko jakoś nigdy wtedy, kiedy akurat potrzebuje.
Zawsze jej mówię: „Mamo, nie musisz nic tłumaczyć. Przywiozę ci, czego potrzebujesz”. Ona wtedy wzdycha, jakby właśnie ktoś podtrzymał ją nad przepaścią, i powtarza: „Ty to zawsze wszystko rozumiesz. Masz dobre serce, córko”.

I po takim zdaniu człowiek po prostu jedzie, nieważne, jak bardzo jest zmęczony po pracy. Bo jak odmówić komuś, kto całe życie mówi, że „bez ciebie by sobie nie poradził”?
A jednak coś we mnie drgnęło kilka tygodni temu, kiedy przypadkiem zobaczyłam zdjęcie z rodzinnego spotkania u mojej siostry.
Mama stała tam uśmiechnięta, w nowej bluzce, opowiadała coś z ożywieniem, a na stole – pełno smakołyków, takich, których ja od lat nie widziałam w jej liście zakupów. Zadzwoniłam wtedy do niej i zapytałam lekko, niby nic, jak minął jej weekend.
A ona odpowiedziała spokojnie: „Wiesz, nic szczególnego. Siedziałam w domu, nudziłam się”. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody.
Nie powiedziałam nic, bo po co? Ale zaczęłam patrzeć trochę inaczej. Zauważyłam, że mojej siostry mama o nic nie prosi. Ani o zakupy, ani o pomoc, ani o drobne przysługi.
Tam wszystko „jakoś się układa”. A kiedyś, w chwili nieuwagi, powiedziała nawet: „Twoja siostra ma tyle na głowie, że jej nie będę jeszcze dokładać”. Zamilkłam wtedy, bo jak powiedzieć matce, że właśnie w tym zdaniu dostałam w twarz?
Najbardziej zabolało mnie jednak coś innego. Kilka dni temu usłyszałam od ciotki, że mieszkanie po babci – to, w którym toczyły się całe nasze wakacje dzieciństwa – zostało przepisane na moją siostrę.
Tak po prostu, bez rozmowy, bez uprzedzenia. Ciotka powiedziała to mimochodem, jakby informowała o zmianie pogody.
Stwierdziła: „No przecież logiczne, siostra jest młodsza, jej bardziej się przyda”. A mnie, dorosłej kobiecie, która przez lata dojeżdżała, pomagała, nosiła zakupy, sprzątała po generalnych remontach mamy – zabrakło słów.
Po kilku dniach odważyłam się zapytać mamę, jak to było z tym mieszkaniem. I usłyszałam tylko: „A co cię to interesuje? Nie mieszkasz sama? Masz swoje? Ty sobie radzisz, a twoja siostra… ona potrzebuje wsparcia”.
Nie podniosłam głosu, choć w gardle czułam gorąco. Zapytałam tylko: „A ja nie potrzebuję?”. A mama odpowiedziała: „Ty jesteś silna”.
Silna. To słowo, które przez lata brzmiało jak pochwała, nagle zabrzmiało jak kara. Bo silnym można nałożyć więcej. Silnym można zadawać obowiązki, oczekiwać, że wezmą na barki, co tylko się da. Silni nie protestują, bo przecież są „odporni”.
Wracam do tych listów, które nadal przychodzą co tydzień. Wczoraj dostałam kolejny. Na samej górze mama napisała dużymi literami:
„Przepraszam, że znowu proszę”. A pod spodem – długa lista produktów, które mam jej przywieźć. Siedziałam z nim długo przy stole, wodząc palcem po kolejnych linijkach.
W pewnym momencie poczułam, że nagle jestem bardzo zmęczona – nie zakupami, nie dojazdami, ale tym, że w całym tym układzie jestem jedyną osobą, która musi być dorosła.
Ale kiedy już miałam go odłożyć na bok, zauważyłam dopisek na końcu. Mały, prawie niewidoczny: „Nie mów siostrze, żeby się nie poczuła gorzej ode mnie”.
Zamknęłam oczy i zrozumiałam, że mama chyba wciąż widzi nas nie jako dwie dorosłe kobiety, ale jako dwójkę dzieci, które trzeba podtrzymywać równowagą. Tylko że ta równowaga od lat opiera się na mnie.
Nie wiem, czy to kiedykolwiek się zmieni. Wiem tylko jedno: jutro znowu pojadę do mamy. Nie dlatego, że „musi”, nie dlatego, że „nie dostała emerytury”, ale dlatego, że mimo bólu i rozczarowania – ona jest moją mamą.
A ja, nawet jeśli czasem pękam po cichu, robię to dla siebie, nie dla zasług.
Bo czasem bycie silną nie oznacza, że nic nie boli. Oznacza tylko, że potrafisz to unieść i nie pozwolić, by ktoś cię złamał.