Zawsze chciałem mieć dobre relacje z bratem, ale mama zawsze sprawiała, że przez lata nie rozmawialiśmy. Ostatnim razem, w dniu moich urodzin, oświadczyła, że zostawia mi dom babci, a Wiktor stwierdził, że jeśli go wezmę, to nie będzie miał już brata

Zawsze marzyłem o tym, żeby z Wiktorem mieć normalne, ciepłe relacje. Nie idealne — takich nie ma — ale chociaż takie, w których można zadzwonić bez napięcia w głosie, przyjechać na kawę bez poczucia, że ktoś zaraz zacznie wypominać przeszłość.

Jednak prawda jest taka, że przez lata nasza mama zrobiła wszystko, żebyśmy patrzyli na siebie jak na rywali, a nie jak na braci.

Czasem nawet myślę, że nie robiła tego specjalnie, że może po prostu nie umiała inaczej.

Ale efekt był zawsze ten sam — dystans, chłód i jakaś niewidzialna ściana, która rosła między nami, choć nikt jej tam nie postawił świadomie.

W dniu moich urodzin mama przyjechała bez uprzedzenia. Siedziałem właśnie przy stole, kończyłem kawę, a ona stała w drzwiach z miną, która zapowiadała, że to nie będzie zwykła wizyta. Nie miała tortu, nie miała prezentu — miała za to coś, co nazwała „ważną decyzją”.

– „Muszę ci coś powiedzieć. To dobry moment” – zaczęła, poprawiając płaszcz, jakby musiała dodać sobie powagi.

Znałem ten ton. To był ten sam głos, którym kiedyś mówiła: „Twój brat ma trudniej, powinieneś ustąpić” albo „Nie przesadzaj, Wiktor jest młodszy, ty jesteś rozsądniejszy”.

Za każdym razem, kiedy go słyszałem, czułem się jak ktoś, kto znowu ma zrezygnować z czegoś swojego, żeby jego bratu było lżej.

– „Postanowiłam zostawić ci dom po babci” – powiedziała, jakby wręczała mi bukiet kwiatów, a nie zarzewie kolejnej rodzinnej wojny.

Poczułem, jakbym dostał cios w brzuch. Nie dlatego, że dom mnie nie cieszył. To było miejsce pełne wspomnień, zapachu jej kompotów, gazet rozłożonych na stole i skrzypiących schodów.

Ale wiedziałem jedno: to nie miało prawa wyjść dobrze. Mama zawsze potrafiła wprowadzić pomiędzy nas coś, co stawało się powodem konfliktu.

– „Dlaczego… dlaczego mówisz mi to teraz?” – zapytałem.

Mama wzruszyła ramionami.

– „Bo zasłużyłeś. Zawsze byłeś odpowiedzialniejszy. Poza tym Wiktor… on sobie nie poradzi. A ty przynajmniej utrzymasz ten dom tak, jak powinno być.”

W tej samej chwili, jakby los specjalnie to zaplanował, zadzwonił dzwonek. Wiktor. Wzeszedł bez zaproszenia, zobaczył mamę, mnie i ten ciężki, gęsty od napięcia moment.

Mama nie wytrzymała i powiedziała mu od razu, bez żadnego przygotowania, jakby ogłaszała pogodę na jutro.

– „Dom po babci zapisuję twojemu bratu”. Wiktor patrzył na mnie tak, jakby właśnie ktoś odebrał mu ostatnią szansę na stabilność. Ale nie patrzył z prośbą. Patrzył z wyrzutem. Z czymś, czego nie zapomnę długo.

– „Czyli wszystko jasne” – powiedział chłodnym głosem. – „Zawsze byłeś pierwszy. A teraz jeszcze dom? Jeśli go weźmiesz… nie będę miał już brata.”

To jedno zdanie rozcięło mnie od środka jak brzytwa. Mama próbowała coś tłumaczyć, że to jej decyzja, że on nie zrozumie, że ja jestem bardziej odpowiedzialny, że dom musi być „w dobrych rękach”.

Ale Wiktor już nie słuchał. Odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż drgnąłem.

Zostałem z mamą, z tym domem, którego nie chciałem w ten sposób, i z myślą, że mogę stracić brata przez coś, czego wcale nie szukałem.

Przez całe życie mama mówiła nam, że powinniśmy się wspierać, ale jednocześnie podsycała rywalizację tak skutecznie, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy zaczęliśmy patrzeć na siebie jak na przeciwników.

Wiktor był zawsze „tym słabszym”, ja „tym rozsądniejszym”. A między nami było coraz więcej niewypowiedzianych żalów.

Tamtego wieczoru pojechałem do domu babci. Usiadłem na werandzie, jak wtedy, kiedy miałem jedenaście lat i wyobrażałem sobie, że my z bratem będziemy kiedyś siedzieć tu razem, popijając kawę i śmiejąc się z tego, jak bardzo się różnimy.

Teraz to wszystko wydawało się absurdalnie odległe. Zadzwoniłem do Wiktora. O dziwo odebrał.

– „Nie chcę tego domu kosztem ciebie” – powiedziałem od razu. – „Nie brałem udziału w tej decyzji. I nie zamierzam brać tego, jeśli to ma coś między nami zepsuć.”

Po drugiej stronie była cisza. Tak długa, że mogłem usłyszeć tykanie zegara u babci w salonie.

– „To pierwszy raz, kiedy mówisz coś takiego…” – odpowiedział w końcu cicho. – „Całe życie myślałem, że wszystko bierzesz, bo możesz.”

Westchnąłem.

– „Nigdy nie chciałem brać niczego, co jest twoje.”

Następnego dnia pojechaliśmy razem do mamy. Pierwszy raz od lat staliśmy po jednej stronie – nie przeciwko sobie, ale obok siebie.

Powiedzieliśmy jej, że nie pozwolimy, by znowu stawiała między nami mur złożony z porównań, oczekiwań i niesprawiedliwych decyzji.

Mama nie była z tego zadowolona. Ale pierwszy raz w życiu to nie miało znaczenia.

Dom babci podzieliliśmy tak, jak powinniśmy zrobić to dawno — uczciwie. A ważniejsze od ścian, okien i kluczy było to, że pierwszy raz od lat poczułem, że mam brata, a nie rywala.

I może to było największym prezentem urodzinowym, jaki mogłem dostać.

Mama rzadko do mnie dzwoniła, ale kiedy przyjechała mnie odwiedzić, zrozumiałam, że coś jest nie tak. Wtedy zaczęła mówić o moim mężu i mieszkaniu, które pozostawił mu dziadek: „Zawsze myślałaś tylko o sobie, ale przecież masz brata bezdomnego, jak możesz z tym żyć”

Kiedy mąż zostawił mnie z dwójką dzieci, przyszła do mnie jego matka i zaproponowała, żebym dała mu nauczkę. Zgodziłam się i po tygodniu stał już na progu z rzeczami, ale nie wybaczyłam mu

Siostra mieszka z mamą i zamiast się nią opiekować, żyje na jej utrzymaniu. A wczoraj, kiedy przyszłam pomóc mamie, powiedziała: „To ja mieszkam z mamą, więc ona zostawi mi mieszkanie”