Dla męża jestem raczej służącą niż ukochaną kobietą. Kiedy przychodziła do nas teściowa, również mogła mi opowiadać, jak jej syn przyzwyczaił się jeść i żyć, jakbym nie mieszkała z nim, a pracowała dla niego

Dla męża jestem raczej służącą niż ukochaną kobietą. Zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy któregoś popołudnia, po całym dniu pracy, wróciłam do domu i zobaczyłam, jak zdejmuje buty i rzuca je na środek przedpokoju, mówiąc jedynie: „Zrobiłabyś coś do jedzenia, bo jestem głodny”.

Nawet na mnie nie spojrzał. Stałam chwilę bez ruchu, próbując znaleźć w sobie cokolwiek, co przypominałoby dawne uczucie, ale widziałam już tylko zmęczenie i rezygnację.

Od miesięcy żyłam tak, jakbym była częścią gospodarstwa domowego, a nie żoną — jak osoba od sprzątania, gotowania, prania, od pilnowania, żeby wszystko było na czas i dokładnie tak, jak „on jest przyzwyczajony”.

Najgorsze było jednak to, co działo się, gdy przychodziła teściowa. Wchodziła jak burza, z torebką pod pachą i miną, jakby właśnie miała oceniać mieszkanie przed sprzedażą.

„On nie lubi zup z makaronem, pamiętasz?” — rzucała już w progu, jakby rozmawiała z kimś, kto wykonuje jej polecenia od lat.

Screen freepik

Potem przechodziła z pokoju do pokoju i komentowała wszystko: talerze, obrus, mój sposób układania rzeczy.

„Mój syn zawsze jadł o pełnej godzinie, nie rozumiem, czemu u was to tak różnie wypada” — powtarzała, jakby nie słyszała, że pracuję, że mam obowiązki, że życie nie zawsze da się zaplanować co do minuty.

A mój mąż tylko kiwał głową, z zadowoleniem, że ktoś mówi za niego. Nigdy nie stanął po mojej stronie, nie wziął mnie w obronę.

Kiedyś odważyłam się powiedzieć: „Może niech to on przygotuje coś do jedzenia, skoro ma konkretne wymagania?”

Usłyszałam wtedy od teściowej: „On pracuje, jest zmęczony. Mężczyzna nie powinien się tym zajmować. Poza tym jesteś od tego, prawda?”

Zawstydziła mnie we własnym domu. Czułam, jak policzki paliły mnie od bezsilności, a mój mąż udawał, że niczego nie słyszy.

Tak mijały miesiące. Wszystko na mojej głowie, a im bardziej się starałam, tym więcej wymagań pojawiało się każdego dnia. „Zrób tak, jak lubię”.

„Wyczyść to dokładniej”. „Znowu zapomniałaś?” Każda jego uwaga była jak mały kamyk wrzucany do mojego wnętrza.

I kiedyś poczułam, że tych kamieni nazbierała się cała kieszeń — ciężka, ciągnąca mnie w dół, odbierająca siły.

Pewnego dnia, kiedy teściowa znowu „gościła” u nas, usiadłam przy stole z kubkiem zimnej już herbaty.

Mąż patrzył na nią z uśmiechem, a ona mówiła, jakby prowadziła szkolenie: „On nigdy nie jadł jajecznicy z cebulą. Po co mu ją robisz? To przecież oczywiste, że nie lubi”.

Spojrzałam na nią i zapytałam: „A skąd pani wie, co on lubi teraz? Może coś się zmieniło przez te lata?”

Na to mąż spojrzał na mnie z wyrzutem, jakbym obraziła całą jego rodzinę. „Nie odzywaj się tak” — powiedział cicho, ale ostro.

I wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że dla nich zawsze będę kimś w rodzaju dodatku do jego życia, osobą, która ma się dopasować, służyć, być cicha i wdzięczna, że w ogóle jest.

A ja już nie chciałam tak żyć. Nie chciałam być czyjąś pomocnicą od porządku i gotowania. Nie chciałam udawać, że to normalne, że dorosły mężczyzna oczekuje od żony tego, czego oczekiwał jako dziecko od swojej matki.

Wieczorem, kiedy teściowa wyszła, mąż powiedział: „Mogłabyś bardziej się starać. Wiesz, jak ona wszystko przeżywa”.

Spojrzałam na niego długo, w milczeniu, a potem powiedziałam: „A wiesz, jak ja wszystko przeżywam?”

Zaskoczyłam go, bo chyba nigdy nie usłyszał podobnych słów z moich ust.

Kiedy odwrócił wzrok, zrozumiałam coś jeszcze bardziej bolesnego — on mnie nie widzi. Nie słyszy. Nie interesuje go, jak się czuję, czy mi ciężko, czy mi przykro.

Interesuje go wygoda i to, żeby wszystko było po staremu. A ja nie jestem już tą samą kobietą, którą byłam wtedy, gdy budowaliśmy wspólne życie. Zmęczenie zmieniło mnie bardziej, niż myślałam.

Od tamtego wieczoru zaczęłam wprowadzać w swoje życie drobne zmiany. Nie biegałam już z obiadem na sygnał, nie poprawiałam wszystkiego po trzy razy, nie pytałam, co chce zjeść. Po pracy siadałam choćby na pięć minut i dawałam sobie prawo do oddechu.

Teściowa oczywiście od razu to zauważyła. „Widzę, że u was coś się zmieniło” — powiedziała pewnego razu, marszcząc czoło. A ja odpowiedziałam: „Tak, zmieniłam się ja”. Po raz pierwszy nie bałam się wypowiedzieć tego głośno.

Oni nadal oczekują, że wrócę do dawnego rytmu, ale ja już nie potrafię. Nie chcę być służącą. Chcę być partnerką, kobietą, osobą, którą się szanuje, nie kimś, kto pracuje na czyjąś wygodę.

Nie wiem, czy moje małżeństwo to wytrzyma. Nie wiem, czy on w ogóle będzie chciał coś zmieniać.

Ale dziś, po wielu latach milczenia, po raz pierwszy czuję, że stoję po swojej stronie — i że wreszcie mam prawo żyć tak, jak człowiek, a nie jak cień, który wykonuje polecenia.

Uważam, że siostra nie powinna obrażać się na to, że rodzice zostawili mi mieszkanie i domek letniskowy, ponieważ kiedy ona się bawiła, ja opiekowałam się nimi. Teraz nie chce ze mną rozmawiać: „Jesteś przebiegła, dlatego zostawili ci wszystko”

Zaczęłam zdradzać męża, ponieważ prawie cały czas jest w pracy i wraca późno. A że on też mnie zdradza, będę musiała powiedzieć teściowej

Zaczęłam zdradzać męża, ponieważ prawie cały czas jest w pracy i wraca późno. A że on też mnie zdradza, będę musiała powiedzieć teściowej