Uważam, że siostra nie powinna obrażać się na to, że rodzice zostawili mi mieszkanie i domek letniskowy, ale wiem, że w jej oczach ta decyzja wygląda inaczej.
Wiem, bo widziałam to w jej spojrzeniu, w krótkim zaciskaniu ust, w tym głuchym „aha”, którym odpowiedziała mamie, kiedy testament został oficjalnie odczytany.
Ale zanim to wszystko się wydarzyło, zanim pojawiły się słowa, które ranią bardziej niż cokolwiek materialnego, były lata, które każda z nas przeżyła po swojemu.
Moja siostra zawsze była tą beztroską. Wesołą, lekką, szaloną. „Niech młodość się bawi” – mówiła mama, kiedy siostra wychodziła na kolejną imprezę albo wracała nad ranem z przyjaciółkami.
A ja zostawałam z rodzicami. Nie dlatego, że musiałam — po prostu ktoś musiał. Z czasem to weszło mi w nawyk: gotowanie dla nich, pilnowanie leków, umawianie wizyt u lekarza, odwożenie taty na rehabilitację, siedzenie przy mamie, kiedy miała słabsze dni.

Pewnego wieczoru, kiedy siostra znowu wyszła, mama powiedziała: „Wiem, że nie musisz tego robić. Ale jesteś jedyna, na kogo zawsze można liczyć”.
Uśmiechnęłam się wtedy, nie czując, że robię coś wielkiego. Po prostu byłam obok. Zostawałam. Trwałam.
A potem czas zaczął płynąć szybciej, niż się spodziewałam. Tata odszedł pierwszy, cicho, spokojnie, tak jak żył.
Z mamą było trudniej — jej starość była bardziej wymagająca, bardziej kapryśna, pełna małych pretensji, które wynikały nie ze złości, ale z lęku przed samotnością.
Wtedy moja siostra wciąż miała swoje życie, swój świat, swoje sprawy. „Wpadnę jutro, dziś nie mogę” – powtarzała. A jutro rzadko nadchodziło.
Kiedy mama zachorowała, byłam przy niej codziennie. Zdarzało się, że budziłam się w nocy, bo bałam się, że już mnie nie potrzebuje… albo że potrzebuje mnie bardziej niż zwykle.
Trzymałam ją za rękę, kiedy miała gorsze dni, rozczesywałam jej włosy, gdy nie miała siły się podnieść, czytałam jej książki, kiedy oczy miała zbyt zmęczone, by same mogły podążać za tekstem.
I tak minęły ostatnie lata jej życia — lata, które dla mnie były nauką cierpliwości, a dla mojej siostry czymś, czego nigdy naprawdę nie zobaczyła.
A potem przyszedł dzień pożegnania. Dla mnie — pełen ciszy, łez i ulgi, że mama nie cierpi. Dla siostry — pełen nagłego żalu, który chyba spadł na nią zbyt szybko, bo nie zdążyła zrozumieć tego, co przegapiła.
Dopiero później adwokat odczytał testament. Mama zostawiła mi mieszkanie i domek letniskowy. Siostra patrzyła na mnie w taki sposób, jakby wszystko zostało zaplanowane za jej plecami.
„Jesteś przebiegła, dlatego zostawili ci wszystko” – powiedziała już następnego dnia. Jej głos drżał, a ja wiedziałam, że wcale nie chodzi o mieszkanie. Ani o domek. Ani o żadną własność.
Chodziło o czas. O wspólne herbaty. O wieczory z mamą. O to, że byłam tam, gdzie ona nie była. Że widziałam to, czego ona nigdy nie zobaczyła. A teraz, kiedy nie da się już niczego cofnąć, najłatwiej obwinić kogoś, kto po prostu został.
„Mamo ci ufała, dlatego tak zrobiła” – próbowałam jej powiedzieć, ale siostra przerwała mi ruchem dłoni.
„Nie, ona dała ci wszystko, bo wiedziała, jak to sobie załatwić” – syknęła, jakby każde słowo paliło ją od środka. – „A ja zostałam z niczym.”
Patrzyłam na nią długo, w ciszy, która bolała bardziej niż jakiekolwiek oskarżenie.
„Nie zostałaś z niczym” – powiedziałam. – „Zostałyśmy z różnymi wspomnieniami.”
Ale ona już mnie nie słuchała. Od tamtej pory nie odbiera telefonu, nie odpowiada na wiadomości. Mówi rodzinie, że ją wykorzystałam, że odebrałam jej to, co „powinno być wspólne”.
A ja?
Ja mam klucz do mieszkania, które zapełnione jest śladami rodziców. Mam domek, w którym tata trzymał stare narzędzia, a mama sadziła pelargonie. Mam też ich ostatnie lata — trudne, czasem zbyt ciężkie, ale moje. Prawdziwe.
Czy to dużo?
Czy to mało?
Nie wiem.
Wiem tylko, że nigdy nie chciałam nikogo ranić. Nie planowałam niczego dla siebie. Otrzymałam po prostu to, na co pracowałam nie pieniędzmi, lecz obecnością.
A siostra… może w końcu zrozumie, że nie da się dzielić czegoś, czego się nigdy nie dotykało. Może wróci. Może któregoś dnia odbierze
telefon. A może nie.
Ale ja wciąż czekam. Bo choć zostawiła za sobą wiele słów, które bolą, to nadal jest moją siostrą. A nawet najbardziej pęknięte relacje czasem potrafią się posklejać — tylko trzeba, żeby każdy uniósł swoją część.