Kiedy wracam myślami do dzieciństwa, widzę nasz mały dom na obrzeżach miasta, z niebieskimi firankami, które mama sama szyła wieczorami, i siebie, zawsze z miotłą albo ścierką w ręku, jakby ktoś od początku napisał dla mnie inną rolę niż dla mojej siostry.
Liza była tą „delikatną”, tą, której nie wolno było zmęczyć, której mama kupowała nowe sukienki, a ja dostawałam te po niej, miała czas na dodatkowe zajęcia, na rysowanie, na spotkania z koleżankami, a ja pomagałam mamie w kuchni, sprzątałam po wszystkich i słyszałam tylko: „Jesteś starsza, powinnaś dać dobry przykład”.
Nieraz próbowałam zaprotestować, ale mama zawsze powtarzała: „Liza jest wrażliwa, trzeba uważać”, jakby tym jednym zdaniem tłumaczyła całą niesprawiedliwość świata.
Gdy dorosłyśmy, wiele się zmieniło, ale jednocześnie nie zmieniło się nic – Liza wyszła za mąż, rozwiodła się, znowu wyszła, a mama zawsze była obok, gotowa pomóc, bronić jej jak lwica; ja w tym czasie pracowałam, dorabiałam, budowałam życie krok po kroku, bez niczyjej pomocy.
Kiedy kupowałam swoje pierwsze mieszkanie, mama tylko wzruszyła ramionami: „Dobrze, że sobie radzisz”, a kiedy Liza potrzebowała zaliczki na nowe auto, pobiegła do niej z oszczędnościami odkładanymi na czarną godzinę.
Mówiłam sobie, że to jej pieniądze, jej decyzje, ale w środku bolało i zadawałam sobie pytanie, dlaczego nigdy nie byłam tą, o którą trzeba zawalczyć.
Kilka miesięcy temu mama zaczęła mówić, że czuje się gorzej, że nie chce być sama i wtedy usłyszałam coś, co zabolało bardziej niż wszystko wcześniej:
„Chyba zostawię mieszkanie Lizie. W końcu ona ma swoje życie ułożone z nowym mężem, niech ma trochę stabilności. Ja przeprowadzę się do ciebie, nie chcę im przeszkadzać”.
Zabrakło mi słów, bo przecież to znaczyło, że ja mogę być tą, której się „przeszkadza”, że ja mam naturalny obowiązek przyjąć, zorganizować, poświęcić swoje życie.
„Mamo, dlaczego właściwie do mnie chcesz się przeprowadzić?” – zapytałam. „Bo jesteś odpowiedzialna. Z tobą będzie mi dobrze.
A Liza… wiesz, ona ma swoje troski, swój dom. Po co mam im wchodzić w drogę?”. Słuchałam tego i miałam wrażenie, że całe moje dzieciństwo stoi przede mną jak wyrzut: znów jestem tą, która wszystko udźwignie.
Przez kilka nocy nie spałam, zastanawiając się, czy mam prawo czuć złość i czy bycie dobrym człowiekiem oznacza zgodę na wszystko.
Opowiedziałam o tym mężowi, a on tylko powiedział: „A może czas przestać być tą, która zawsze się zgadza?”
Proste zdanie, a przewróciło moje myślenie. Kiedy mama przyjechała omówić „szczegóły przeprowadzki”, byłam przygotowana, spokojna, gotowa w końcu powiedzieć prawdę.
„Mamo, kocham cię i możesz na mnie liczyć, ale nie mogę zaakceptować, że mieszkanie dajesz Lizie, a ode mnie oczekujesz, że cię przyjmę. To nie jest w porządku”.
Mama spojrzała na mnie zdziwiona, jakby pierwszy raz zobaczyła, że mam swoje uczucia. „Nie wiedziałam, że to dla ciebie takie ważne” – powiedziała cicho.
„Bo nigdy nie pytałaś” – odpowiedziałam. Opowiedziałam jej wszystko – o dzieciństwie, o nierównościach, o tym, że zawsze słyszałam, że jestem silna, a Liza wrażliwa, że silni też mają swoje granice i że ja też chcę czuć, że ktoś wybiera mnie, a nie tylko korzysta z tego, że „sobie poradzę”.
Mama siedziała w milczeniu, a ja widziałam, jak drżą jej dłonie, jakby naprawdę pierwszy raz zobaczyła, że jestem dorosłą kobietą, a nie wieczną pomocnicą. „Masz rację” – powiedziała w końcu.
– „Przyzwyczaiłam się, że dużo robisz. Myślałam, że tak musi być”. Nie wiem, czy ta rozmowa wszystko zmieni, nie wiem, co zdecyduje z mieszkaniem, nie chcę wymuszać, chcę tylko choć odrobiny sprawiedliwości.
Wiem jednak, że po raz pierwszy w życiu poczułam, że mogę stanąć za sobą, że nie muszę być tą, która wszystko znosi, milczy, dźwiga, a potem siedzi w nocy i zastanawia się, dlaczego nikt nie zauważył, że ona też potrzebuje troski.
Może ta historia nie ma jeszcze zakończenia, może dopiero je piszemy – ja i mama, dwie kobiety, które latami grały role narzucone im przez innych, ale w tej jednej rozmowie poczułam, że moja rola nie musi już być drugoplanowa.
Mogę być sobą, bez przepraszania, bez noszenia cudzych ciężarów, a może właśnie od tego zaczyna się prawdziwa dorosłość – od chwili, w której przestajesz robić coś tylko dlatego, że inni się do tego przyzwyczaili, i w końcu mówisz: „Ja też jestem ważna”.
