Kiedy tego dnia wróciłam z pracy, miałam tylko jedno marzenie — usiąść na chwilę, wypić herbatę i odsapnąć od gwaru codzienności.
W domu było spokojnie, dzieci układały klocki w salonie, a mój mąż krzątał się w kuchni, starając się nie przeszkadzać im w zabawie.
Nic nie zapowiadało, że za kilka minut poczuję ten dobrze znany ucisk w żołądku, który zawsze towarzyszył spotkaniom z jego matką.
Usłyszałam charakterystyczne, szybkie pukanie do drzwi — takie, które nie prosi o zgodę na wejście, tylko ją wymusza.
Nie zdążyłam nawet podejść, bo drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, jakby cały dom od razu zrozumiał, że zaraz zacznie się coś nieprzyjemnego.

Teściowa weszła bez powitania, bez spojrzenia, bez najmniejszego uśmiechu. Od razu zdjęła płaszcz, rzuciła go na
krzesło i przeszła przez przedpokój jak ktoś, kto uważa cudzą przestrzeń za swoją.
— Musimy porozmawiać — rzuciła ostrym tonem, nawet nie patrząc na mnie.
Mąż wyszedł z kuchni, otarł ręce o ścierkę i zapytał:
— Mamo, co się stało?
W tym momencie uniosła brodę, jakby przygotowywała się do wygłoszenia oświadczenia.
— Jeśli nie pozwolisz mojej córce mieszkać w tym waszym mieszkaniu, które i tak stoi puste, to nie liczcie, że będę dalej zajmować się wnukami. Mam swoje granice. Skoro wy nie chcecie pomóc rodzinie, to ja też nie muszę mieć obowiązków wobec waszych dzieci.
Poczułam, jak we mnie wszystko sztywnieje. Nie zapytała nawet, jak się czujemy, nie zajrzała do wnuków, nie zdjęła butów, tylko od razu zaczęła stawiać ultimatum.
A przecież od miesięcy unikała kontaktu. Nie było telefonów, odwiedzin, nawet krótkiej wiadomości na święta.
— Mamo, ale… — zaczął mój mąż.
— Nie przerywaj mi! — podniosła rękę, jakby próbowała zatrzymać go gestem.
— Moja córka nie ma gdzie mieszkać. Rozstała się z chłopakiem, potrzebuje spokoju i własnego kąta. A wy macie mieszkanie po twojej babci, które stoi puste. Przecież to normalne, żeby pomóc bliskim!
Westchnęłam cicho. Bliskim — powtarzałam w myślach, przypominając sobie, jak często jej córka komentowała mnie za plecami, jak potrafiła wbijać szpilki w najmniej odpowiednich momentach i jak nie pojawiła się ani razu, odkąd urodziłam drugie dziecko.
Mąż spojrzał na mnie niepewnie, jakby chciał sprawdzić, czy zareaguję. Ale ja wtedy nie mogłam jeszcze nic powiedzieć — musiałam zapanować nad emocjami, zanim wypowiem coś, czego żałowałabym później.
Teściowa natomiast rozpędzała się coraz bardziej.
— Córka potrzebuje mieszkania teraz, nie za rok czy pięć lat. Wy nie macie żadnych planów wobec tego lokalu, tylko stoi bezużyteczny.
A skoro macie dom męża, to w ogóle nie powinniście go trzymać! To przecież marnotrawstwo.
Mąż usiadł na krześle, jakby w jednej chwili ciężar jej słów przygniótł go do podłogi. Widziałam, jak zaciska palce na kubku, który wziął do ręki tylko po to, żeby mieć pretekst, by zająć czymś dłonie.
— Mamo, ale my nie możemy oddać mieszkania. To część naszej przyszłości, lokata bezpieczeństwa, coś, co budujemy dla dzieci…
Teściowa machnęła ręką.
— Dla dzieci? A może dla niej? — spojrzała na mnie ostro. — Bo jakoś tak dziwnie to wszystko wygląda. Wy macie dwa miejsca do mieszkania, a moja córka musi się tułać. I niby czemu? Ona też należy do rodziny.
Słowo rodzina zabrzmiało jak zarzut.
Wzięłam głęboki oddech.
— To mieszkanie po babci męża zostało wyremontowane naszymi wspólnymi pieniędzmi i naszym wysiłkiem. Nie stoi puste dlatego, że nam nie zależy.
Po prostu czekamy na odpowiedni moment — może któreś z dzieci będzie tam mieszkać w przyszłości. To nie jest własność, którą rozdaje się komuś na tydzień czy miesiąc.
Teściowa spojrzała na mnie tak, jakby właśnie usłyszała największą niesprawiedliwość życia.
— I co z tego? Przecież jesteście młodzi, poradzicie sobie. A moja córka teraz potrzebuje pomocy. Myślałam, że macie serce…
Zdanie zawisło w powietrzu jak ciężka kotara.
— Mamo — mąż wszedł jej w słowo — nie możesz stawiać warunków w stylu „albo mieszkanie, albo wnuki”. To niefair. To szantaż.
— Nazywaj to, jak chcesz — odparła chłodno. — Ale ja też mam swoje prawa. Nie będę traciła zdrowia na dojazdy i zajmowanie się dziećmi, jeśli wy nie chcecie wyciągnąć ręki do potrzebującej.
W tym momencie dzieci podeszły do nas, niepewnie patrząc, co się dzieje. Teściowa odwróciła wzrok, jakby to właśnie ich widok przypominał jej o roli babci, którą pełniła tylko wtedy, gdy miała na to ochotę.
— Może powinniśmy porozmawiać jutro? — zaproponowałam spokojnie. — Emocje są za duże.
— Nie jutro, tylko teraz. — teściowa znowu uniosła głos. — Chcę wiedzieć, czy jej odmówicie, czy nie. Bo jeśli odmówicie, to ja muszę przemyśleć, na co mogę liczyć od was w przyszłości.
Te słowa zaskoczyły mnie bardziej niż wszystko poprzednie. Nie mówiła o pomocy. Nie mówiła o dobrej woli. Ona mówiła o układzie, jakbyśmy byli stronami jakiegoś zimnego kontraktu.
Podniosłam się z krzesła i spojrzałam jej prosto w oczy.
— Nie oddamy mieszkania.
Chwilę patrzyła na mnie bez mrugnięcia.
— Dobrze. W takim razie nie liczcie na mnie więcej.
Wzięła płaszcz, trzasnęła drzwiami i wyszła, nawet nie żegnając się z wnukami.