Wraz z mężem opiekowaliśmy się moją babcią i właśnie dlatego zostawiła nam swoje mieszkanie, które od razu wyremontowaliśmy. Kiedy mama dowiedziała się o tym, zaproponowała, żeby mój brat zamieszkał tam z rodziną: „Przecież i tak dobrze ci się żyje w mieszkaniu męża”

Zawsze wydawało mi się, że w naszej rodzinie panuje oczywista zasada: kto pomaga, ten może liczyć na wdzięczność, a przynajmniej na szacunek.

Nie oczekiwałam od nikogo cudów, pieniędzy czy prezentów. Życie nauczyło mnie, że wszystko, co naprawdę wartościowe, trzeba sobie wypracować samemu.

Kiedy jednak chodzi o rodzinę, człowiek zawsze ma nadzieję, że zostanie potraktowany uczciwie.

Dlatego przez długi czas nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś może próbować odebrać mi coś, na co naprawdę zasłużyłam.

A jednak tak się stało – i to nie ze strony obcych, lecz najbliższych.

Screen freepik

Moja babcia była osobą o ogromnym sercu. Starsza, schorowana, coraz słabsza, ale zawsze pogodna i wdzięczna nawet za najmniejsze gesty.

Kiedy zaczęła mieć problemy z chodzeniem i pamięcią, naturalne było dla mnie, że będę przy niej tak, jak ona była kiedyś przy mnie.

Nie robiłam tego z poczucia obowiązku. Robiłam to z miłości, z wdzięczności, z potrzeby serca. Mąż od początku mnie wspierał.

Mówił: „Zajmijmy się nią razem, tak będzie lżej dla wszystkich”. I rzeczywiście – opieka nad babcią stała się częścią naszego życia, codziennością, w której było zmęczenie, ale też ciepło i głęboka bliskość.

Z czasem przenieśliśmy się do babci na stałe, bo wymagała już nie tyle pomocy, ile nadzoru i obecności. Mąż robił zakupy, naprawiał sprzęty, przestawiał meble, żeby było jej wygodniej.

Ja zajmowałam się lekami, wizytami u lekarzy, gotowaniem, sprzątaniem, wszystkim tym, co pozwalało jej zachować godność i poczucie bezpieczeństwa.

Kiedy któregoś dnia powiedziała mi: „Dziecko, bez ciebie nie wiem, jakbym dała radę”, poczułam coś w rodzaju miękkiego, ciepłego światła w środku. To było więcej warte niż cokolwiek materialnego.

Babcia odeszła spokojnie, we śnie. A kilka tygodni później, kiedy formalności powoli dobiegały końca, okazało się, że zostawiła nam swoje mieszkanie.

To było dla mnie ogromne wzruszenie, ale też zaskoczenie, bo nigdy o niczym takim nie wspominała. Zrozumiałam jednak, że był to jej sposób, żeby podziękować. Nie za obowiązek, lecz za serce.

Mieszkanie wymagało gruntownego remontu. Wynieśliśmy stare meble, odmalowaliśmy ściany, zmieniliśmy instalację, odświeżyliśmy wszystko z dbałością o każdy szczegół.

Chciałam, żeby to miejsce znów ożyło, żeby stało się czymś dobrym, nowym, pełnym pozytywnej energii.

Nie wiedzieliśmy jeszcze, co z nim zrobimy – wynajmiemy, zostawimy dla dziecka w przyszłości czy może przeniesiemy się tam później.

Ale jedno było pewne: było nasze. Nie darmo, nie przypadkiem, nie „po rodzinie”. Było wyrazem wdzięczności za lata opieki.

I wtedy zaczęło się piekło. Mama dowiedziała się o spadku bardzo szybko, choć nie od nas. Najpierw milczała trzy dni.

To jej sposób na „zbić przeciwnika z tropu”, jak zawsze mawiał mój mąż półżartem. A potem zadzwoniła. W jej głosie słyszałam coś pomiędzy żalem a wyrzutem, choć przecież nie mieliśmy wobec niej żadnego długu.

– To prawda, że babcia zostawiła wam mieszkanie? – zapytała bez wstępu.

– Tak, mamo – odpowiedziałam spokojnie. – Nie wiedziałam wcześniej, sama byłam zaskoczona.

Wtedy usłyszałam coś, co przeszło moje najśmielsze wyobrażenia.

– A może twój brat mógłby tam zamieszkać z rodziną? – powiedziała tonem, jakby proponowała coś zupełnie naturalnego. – Przecież i tak
dobrze ci się żyje w mieszkaniu męża.

Przez chwilę sądziłam, że się przesłyszałam. Że to jakiś absurdalny żart, niefortunny, ale jednak żart. Ale mama miała głos pełen powagi, jakby właśnie przedstawiła najlepszy możliwy plan.

– Mamo, to mieszkanie zostało nam przepisane, bo opiekowaliśmy się babcią. Brat nawet nie zadzwonił do niej przez ostatni rok. –

Próbowałam mówić spokojnie, choć w środku aż mnie ścięło.

– No ale jemu jest trudniej niż wam – mamrotała dalej. – Mają dwójkę dzieci, wynajmują, ledwo dają radę. Ty masz dobrze. Ty już swoje masz. Mogłabyś pomóc.

„Pomóc”. Słowo, które nagle oznaczało coś zupełnie innego, niż powinno. Pomóc, czyli oddać coś, na co pracowałam miesiącami. Pomóc, czyli zrzec się czegoś, co było wyrazem miłości babci. Pomóc, czyli udawać, że mój wysiłek nic nie znaczył.

– Mamo, ale to nie jest sprawiedliwe. – W moim głosie pojawiła się drżąca nuta, choć próbowałam ją ukryć. – Nie mogę oddać czegoś, co
do nas należy. Nie dlatego, że jestem chciwa, tylko dlatego, że to był dar od babci. Jej decyzja.

Mama westchnęła głośno, teatralnie, jakby mówiła: „Wiedziałam, że z tobą będzie ciężko”.

– Każdy musi w życiu zadbać o siebie – rzuciła chłodno. – A wy macie wszystko. Twój brat ma trudniej. Myślę, że babcia też by
chciała, żebyście się podzielili.

Te słowa przebiły mnie jak szpilki. Bo przecież babcia nigdy nie oczekiwała nierównego traktowania.

Zawsze powtarzała, że sprawiedliwość to fundament rodziny. „Każdemu według serca, nie według krzyku” – mawiała. A mama próbowała teraz wmówić mi coś zupełnie odwrotnego.

Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Mąż patrzył na mnie z troską, ale bez zdziwienia. Znał moją rodzinę od lat. Powiedział tylko: „Nigdy nie oddawaj tego, co zdobyłaś uczciwie”.

Brat zadzwonił dopiero tydzień później. Słyszałam w jego głosie nerwowość, jakby rozmowę zainicjował nie z własnej woli, lecz po namowach mamy.

– Słuchaj… mama mi mówiła, że babcia dała wam to mieszkanie… i że może byśmy tam zamieszkali, póki nie staniemy na nogi – zaczął
niepewnie.

– Bracie, opiekowałeś się kiedyś babcią? – zapytałam bez gniewu, ale też bez owijania w bawełnę.

Zamilkł. Po chwili odpowiedział:

– No… nie miałem czasu. Praca, dzieci…

– A ja miałam? – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – A mój mąż? Każdy ma życie, obowiązki, trudności. Ale my byliśmy. Codziennie. To
dlatego babcia zostawiła nam mieszkanie. A nie dlatego, że akurat byliśmy pod ręką.

W słuchawce zapadła cisza, a po chwili usłyszałam tylko krótkie „rozumiem”.

Nie wiem, czy rzeczywiście zrozumiał. Ale pierwszy raz w życiu poczułam, że nie mogę iść na kompromisy tylko po to, by wszystkim wokół było wygodnie. Życie nauczyło mnie już jednego – jeśli sama nie będę bronić swoich granic, nikt ich za mnie nie postawi.

Nie oddałam mieszkania. Nie dlatego, że jestem uparta. Dlatego, że jestem sprawiedliwa – wobec siebie, wobec męża i przede wszystkim wobec babci, której winna jestem szacunek do jej ostatniej decyzji.

Mama długo była obrażona. Brat przestał dzwonić na jakiś czas. Ale ja pierwszy raz od dawna nie czułam ciężaru kompromisów na własnej piersi.

Babcia powtarzała, że „życie jest proste, to ludzie je komplikują”. I miała rację. Czasem trzeba wybrać to, co właściwe, nawet jeśli nie wszystkim się to spodoba. I wybrałam. Po prostu.

Kiedy moi rodzice dowiedzieli się, że moja żona otrzymała mieszkanie od swoich krewnych, natychmiast przyjechali do nas z wizytą, a po godzinie mama powiedziała mi: „Synu, wiem już, że twoja żona otrzymała mieszkanie i milczy, wiedząc, że moja córka mieszka w wynajmowanym”

„Każdy musi zadbać o siebie, a nie czekać, że wszystko dostanie od kogoś”: powiedziała mi mama, kiedy zapytałam, czy brat mojego męża może zamieszkać w jej pustym mieszkaniu

Moja mama wiedziała, że nie mam własnego mieszkania, a ona ma aż dwa, które dostała od babci. Jedno oddała swojemu bratu, a drugie stoi puste: „Musisz sama zadbać o mieszkanie z mężem, a nie czekać ode mnie”