Zawsze chciałam pomóc mojej córce, ale odkąd wyszła za mąż, zdystansowała się ode mnie. Kiedy wczoraj przyjechałam do niej, zaproponowała mi, żebym wróciła do swojej wsi

Zawsze chciałam być dla mojej córki oparciem, taką spokojną przystanią, do której wraca się bez wahania, nawet jeśli życie plącze drogi i odbiera siły.

Odkąd Ania była mała, powtarzałam jej, że w domu zawsze czeka na nią światło – czy to w kuchni, czy w moim sercu.

Może właśnie dlatego tak mocno zabolało mnie to, co wydarzyło się wczoraj, kiedy pojechałam do niej z nadzieją, że choć na chwilę usiądziemy razem przy stole, jak dawniej, a ona – zamiast tego – zaproponowała mi, żebym wróciła do siebie na wieś.

Powiedziała to miękko, cicho, ale wystarczająco wyraźnie, żebym zrozumiała: coś jest między nami nie tak. I że to „coś” narastało od dawna.

Zaczęło się chyba wtedy, gdy wyszła za mąż. Ślub był piękny, skromny, ale pełen miłości. Stałam obok niej i miałam wrażenie, że widzę dziecko, które dopiero wczoraj prowadziłam do przedszkola.

Screen freepik

A jednak trzymała za rękę dorosłego mężczyznę, w którego oczach widać było pewność i ambicję. „Będzie jej dobrze” – pomyślałam wtedy, bo chciałam wierzyć, że oddaję ją w dobre ręce.

Nie spodziewałam się, że od tamtej chwili nasza więź zacznie pękać jak cienka porcelana, którą wystarczy nieostrożnie stuknąć.

Początkowo nic na to nie wskazywało. Ania dzwoniła często, czasem nawet dwa razy dziennie, żeby zapytać, jak się czuję, czy nie potrzebuję pomocy w ogrodzie, czy spłaciłam rachunki.

Jej głos brzmiał ciepło, tak jak zawsze. Ale kiedy tylko zostawała sama ze mną, stawała się jakby bardziej spięta, ostrożna we własnych słowach, jakby bała się, że powiem coś niewłaściwego.

W obecności jej męża ta ostrożność narastała, rosła w niej jak drugi cień.

Patrzył na mnie życzliwie, ale chłodno, z wyższością kogoś, kto już na wstępie wie lepiej. „Mieszkanie w mieście to nie dla pani” – powiedział mi kiedyś przy obiedzie, niby żartem.

„Tu trzeba być szybkim i zdecydowanym”. Uśmiechnęłam się, ale w środku czułam, jak coś się zaciska. Jakby ktoś chciał powiedzieć: „Jesteś z innego świata, nie pasujesz tutaj”.

Nie chciałam jednak obciążać Ani żadnymi domysłami. Mówiłam sobie, że przesadzam, że po prostu ich życie wygląda inaczej niż moje.

Jednak z czasem moja córka zaczęła dzwonić coraz rzadziej. Tłumaczyła to pracą, obowiązkami, przemęczeniem. Kiedy pytałam, czy mogę przyjechać, zawsze znajdował się powód, żeby przesunąć ten wyjazd.

„Mamo, mamy remont, lepiej poczekaj”, „Mamo, jestem przeziębiona, nie chcę cię zarazić”, „Mamo, może w przyszłym tygodniu”. A ja czekałam, jak matki czekają – cierpliwie, wierząc, że to tylko przejściowe.

Wczoraj jednak postanowiłam już nie czekać. Miałam wolny dzień, a w nocy nie mogłam spać – przewracałam się z boku na bok, czując, że coś mnie ciągnie do niej. Jakby serce szeptało, że muszę ją zobaczyć, choćby na chwilę.

Wstałam więc wcześniej, zapakowałam do torby świeżo upieczony chleb, trochę konfitury z malin, które robię tylko dla niej, i ruszyłam pierwszym autobusem do miasta.

Po drodze patrzyłam przez okno na szare pola i ulice, które wydawały mi się obce, jakby nie prowadziły wcale do mojej córki, ale do jakiejś nowej wersji jej życia, w której nie ma już dla mnie miejsca.

Kiedy otworzyła drzwi, uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały chłodne. W środku mieszkanie było zadbane, nowoczesne, pachnące świeżo
zmieloną kawą.

Wszystko idealnie równo poustawiane, jakby miało przekonywać, że tu panuje porządek, spokój i życie bez zbędnych zakłóceń.

„Mamo, czemu nie zadzwoniłaś, że przyjeżdżasz?” – zapytała, a ja poczułam, że powietrze nagle stało się cięższe. „Chciałam cię zobaczyć.

Martwiłam się” – odpowiedziałam. Ania tylko westchnęła i poprosiła, żebym zdjęła buty i weszła do salonu. Usiadłam na brzegu kanapy, czując się jak gość, który nie wie, czy może oprzeć się o poduszkę.

Z kuchni dobiegły kroki. Jej mąż wszedł do pokoju, kiwnął mi głową, ale jego ton był ostry jak szkło. „Następnym razem proszę dawać znać wcześniej. Mamy swoje sprawy”.

Uśmiechnęłam się, próbując rozładować napięcie, ale on odwrócił się i wrócił do kuchni, jakby sprawa była już załatwiona. Poczułam, jak coś we mnie pęka, choć próbowałam siedzieć prosto, z godnością.

Ania przyniosła mi herbatę, usiadła naprzeciwko i zaczęła bawić się obrączką, jakby szukała w niej odwagi. „Mamo…” – zaczęła. „Czegoś ode mnie chcesz? Przyjechałaś w jakiejś sprawie?”

Pokręciłam głową, dłonie miałam zimne, jakbym wyjęła je z wody. „Chciałam tylko pobyć z tobą. Dawno się nie widziałyśmy”.

Spojrzała na mnie i zobaczyłam w jej oczach coś, czego najbardziej się bałam – dystans. Nie złość, nie smutek, ale chłód. Jakby między nami wyrósł mur, a ona nie miała już siły, by go przeskoczyć.

„Mamo… Może wrócisz dziś na wieś?” – powiedziała nagle. „Jest nam teraz trochę… trudno. Mamy dużo na głowie. Nie chcę, żebyś traciła czas siedząc tu i czekając, aż znajdę chwilę”.

Te słowa przeszły przeze mnie jak zimny wiatr. W jednej sekundzie zrozumiałam, że nie chodzi o mój czas, tylko o to, że mój czas w jej życiu już minął.

Chciałam zapytać: „Dlaczego?”, „Co się stało?”, „Czy ktoś ci powiedział, że przeszkadzam?”, ale w gardle miałam taką suchość, że nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

Uśmiechnęłam się więc delikatnie, żeby nie obciążać jej swoim bólem. „Dobrze, kochanie” – wyszeptałam. – „Jeśli tak będzie ci lepiej”.

Odprowadziła mnie do drzwi. Nie przytuliła. Tylko trzymała rękę na klamce, jakby bała się, że zmienię zdanie.

W autobusie do domu dłonie drżały mi tak bardzo, że ledwo mogłam wyjąć bilet z kieszeni. A w torbie cały czas czułam ciężar chleba i malinowej konfitury, którą miałam dla niej. Nieruszone prezenty od matki, która chciała tylko zobaczyć swoje dziecko.

Kiedy wysiadłam na swojej wsi, powietrze było świeże, pachniało ziemią i suchymi liśćmi. Szłam powoli, ciągnąc za sobą cień własnego rozczarowania.

W domu usiadłam przy kuchennym stole, spojrzałam na krzesło naprzeciwko i pomyślałam, że nie pamiętam, kiedy Ania siedziała tam po raz ostatni.

Nie wiem, co zrobię dalej. Nie wiem, czy ten mur da się jeszcze zburzyć. Ale wiem jedno: miłość matki jest jak światło w oknie.

Może przygasnąć, może się schować za mgłą, ale nie gaśnie nigdy. I choć dziś czuję, że moja córka zamknęła przede mną drzwi, ja i tak będę czekać. Nie z wyrzutem. Z nadzieją. Bo matka zawsze czeka – nawet wtedy, gdy nikt tego nie widzi.

Teściowa wiedziała o zdradach mojego męża i kryła jego romanse. A kiedy znalazłam u Marcina liścik od kochanki i powiedziałam jej o tym, nawet się nie zdziwiła: „I dobrze robi, mając taką żonę jak ty”

Pewnego dnia usłyszałam, jak synowa rozmawiała z moim synem o mnie i bez wahania zabrałam im klucze do własnego domu: „Kochanie, poczekaj, wkrótce mama przepisze mieszkanie na mnie i staniemy się pełnoprawnymi właścicielami

Kiedy wieczorem ktoś zapukał do moich drzwi, nie mogłam sobie nawet wyobrazić, że to będzie mama z rzeczami w rękach: „Córeczko, będę mieszkać u ciebie, a w moim mieszkaniu będzie teraz mieszkał twój brat z rodziną”