Wraz z mężem długo dążyliśmy do posiadania własnego mieszkania, a kiedy otrzymaliśmy je od babci, od razu rozpoczęliśmy remont. Wtedy mama powiedziała, że będzie z nami mieszkać, ponieważ siostra również potrzebuje miejsca do życia. Mąż był przeciwny: „A czy ktoś pomyślał o nas”

Szliśmy z Andrzejem do własnego mieszkania prawie dziesięć lat — tak cicho, uparcie i cierpliwie, jak większość młodych rodzin, które zaczynały od wynajmowanych pokoi, starych kanap i ciągłego poczucia, że żyjesz nie tam, gdzie jest twoje miejsce.

Każda zmiana mieszkania była próbą: raz właścicielka zdecydowała się podnieść czynsz o pięćset hrywien, innym razem sąsiedzi żyli tak głośno, że znałam rozkład ich dnia lepiej niż własnego.

Oszczędzaliśmy, odkładaliśmy dosłownie po kilkadziesiąt złotych, ale wydawało się, że do własnego mieszkania jeszcze wieczność. I nagle — ten telefon.

Babcia męża, której już trudno było samej, powiedziała, że chce przepisać na niego swoje stare, ale rodzinne
dwupokojowe mieszkanie.

Wtedy nie powstrzymałam łez:

Screen freepik

— Andrzeju, będziemy wreszcie mieć własny dom…

Objął mnie, a w jego ramionach po raz pierwszy od lat poczułam stabilny grunt pod nogami.

Kiedy weszliśmy tam po raz pierwszy, nie widziałam starych tapet ani pożółkłych drzwi, tylko ciepło. Miałam wrażenie, że to mieszkanie czekało właśnie na nas.

Zaczęliśmy remont tak, jakbyśmy budowali nowe życie: po kawałku, wieczorami, zmęczeni po pracy, ale szczęśliwi.

Były już nowe okna, wybraliśmy jasną kuchnię, Andrzej własnoręcznie zburzył ściankę między dwoma małymi pokojami, żeby zrobić jedną większą sypialnię. To była nasza przestrzeń, nasza przyszłość.

I wtedy… mama.

Weszła kiedyś bez uprzedzenia, usiadła na starej taborecie pośrodku pokoju i tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu, powiedziała:

— Dzieci, ja od was niczego nie chcę, ale tak się złożyło… Wasza Tosia musi gdzieś mieszkać. Jej z mężem jest ciężko i zdecydowałam, że będę mieszkać tu, z wami. Nie będziecie się cisnąć, jestem cichutka.

Stałam jak wryta.

— Mamo, ale jak… dopiero zaczęliśmy urządzać…

Machnęła ręką:

— Poradzicie sobie. A ja się przyzwyczaję.

Andrzej na początku milczał, ale widziałam, jak napięły mu się ramiona. Długo połykał słowa, które chciał powiedzieć. A potem cicho, prawie przez zęby, ale wyraźnie:

— A ktoś pomyślał o nas? O naszej rodzinie? Czekaliśmy na tę szansę dziesięć lat. Chcemy żyć swoim życiem.

Mama od razu podniosła głos:

— To ja wam przeszkadzam? Rodzona matka?! Całe życie wam pomagałam! Oby wasze dzieci nigdy wam tak nie powiedziały!

Odwróciła wszystko tak szybko, że nawet nie zorientowałam się, jak z „marzymy o własnym mieszkaniu” przeszliśmy do „jesteście niewdzięczni”.

Coś ścisnęło mnie w środku. Kochałam mamę, ale to mieszkanie było naszą jedyną szansą. Nie mogliśmy znowu żyć w ciasnocie, z ciągłymi
ingerencjami, z zasadami, które ktoś narzuca każdego dnia.

Pamiętałam okres po ślubie, kiedy mieszkaliśmy z nią: pięć lat cudzego kontrolowania, kłótni o nieumyte kubki, komentarzy o mojej pracy, relacji, ubraniach. Wtedy prawie straciłam swoje małżeństwo.

Andrzej powiedział wtedy jasno:

— Jeśli to powtórzymy, nie przetrwamy.

Wiedziałam, że ma rację.

Rozmawialiśmy z mamą jeszcze nie raz. Raz się obrażała, raz manipulowała, raz błagała, żebyśmy „wytrzymali choć trochę”, a raz mówiła, że „postawiłam męża wyżej niż własną krew”.

Ale wtedy po raz pierwszy wybrałam siebie. Nie przeciwko niej — za siebie. Za nasz dom. Za nasz spokój.

I dziwne, ale po kilku tygodniach kłótni wszystko rozwiązało się prościej, niż myślałam. Mama znalazła mały pokój w akademiku dla siostry i sama przyznała, że „macie rację — młodzi powinni mieć swoje”.

Kiedy wreszcie wnieśliśmy pierwszy karton do już gotowego mieszkania, Andrzej objął mnie i szepnął:

— Udało nam się. To teraz nasz dom. Tylko nasz.

Stałam pośrodku jasnego pokoju, w którym jeszcze pachniało farbą, i po raz pierwszy od dawna poczułam — zaczynamy prawdziwe życie.

Własne. Niewypożyczone. Bez ciasnoty. Bez cudzych decyzji. Bez codziennego „musisz”.

I jak dobrze się wtedy oddychało. Jakbyśmy wreszcie odzyskali prawo do własnej przestrzeni i do naszego „my”.

Z wiekiem mój mąż zaczął coraz dłużej zostawać w pracy i pomyślałam, że ma kochankę, ale okazało się, że jest zupełnie inaczej: każdego wieczoru jeździł do swojej mamy, aby pomóc jej w remoncie

Mama ciągle prosi nas o pomoc i co tydzień wysyła mi spisy rzeczy, które jej potrzebne. Mój mąż nie jest z tego zadowolony i wczoraj powiedział mi: „Moja mama też jest na emeryturze i prosi o pomoc”

Mama ciągle prosi nas o pomoc i co tydzień wysyła mi spisy rzeczy, które jej potrzebne. Mój mąż nie jest z tego zadowolony i wczoraj powiedział mi: „Moja mama też jest na emeryturze i prosi o pomoc”