Kiedy znalazłam w torbie mojego męża paragony, wszystko się zmieniło. Niby zwykłe papiery – rachunek z kwiaciarni, kolacja w restauracji, jakaś drogeria.
Ale daty… daty nie dawały mi spokoju. To były dni, kiedy mówił, że pracuje po godzinach. Dni, kiedy ja siedziałam sama w domu i czekałam, aż wróci.
Na początku chciałam wierzyć, że to nic złego. Że może kupił mi kwiaty i po prostu zapomniał dać, że może jadł sam, bo był głodny po pracy. Ale serce matki, żony, kobiety – ono czuje. Czuje chłód, dystans, ciszę, która rośnie z tygodnia na tydzień.
Zawsze mówił, że jestem przewrażliwiona. „Magda, nie wymyślaj, nie rób scen” – powtarzał, gdy próbowałam zapytać, czemu znów wrócił po północy. A ja milczałam, bo wciąż chciałam wierzyć, że to tylko zmęczenie, stres, że on po prostu potrzebuje spokoju.
Pewnego wieczoru, gdy brał prysznic, jego telefon zawibrował. Jedno krótkie zdanie na ekranie: „Dziękuję za wczoraj. Było cudownie.”
Nie mogłam uwierzyć. Serce zaczęło mi bić jak szalone, ręce drżały. Przewinęłam kilka wiadomości w dół – były tam słowa, których nie da się pomylić z niczym innym. Słowa miłości, bliskości, tęsknoty.
I wtedy zobaczyłam imię. Anna. Moja najbliższa przyjaciółka. Kobieta, z którą piłam kawę niemal co tydzień, której zwierzałam się z każdej kłótni, z każdej drobne troski. Ta sama, która powtarzała: „Magda, twój Adam to złoty człowiek, pilnuj go.”
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Wszystko zaczęło układać się w całość – jej dziwne spojrzenia, te półsłówka, to, że ostatnio zaczęła go chwalić częściej niż mnie.
Kiedy wrócił z łazienki, siedziałam przy stole. Czekałam. W ręku trzymałam te paragony i jego telefon.
„Chcesz mi coś powiedzieć?” – zapytałam cicho, choć głos mi drżał.
Zbladł. Na chwilę stracił oddech. Potem usiadł naprzeciwko mnie i przez długą chwilę patrzył w stół.
„Magda… to nie tak, jak myślisz” – zaczął.
„Nie tak? To jak? Może to nie twoje wiadomości? Nie twoje spotkania, nie twoje kwiaty?”
Zamilkł. Wtedy wiedziałam już wszystko.
Po chwili powiedział coś, czego nie zapomnę do końca życia:
„Wiesz, ona… ona mówi, że mnie kocha. A ty od dawna mówisz tylko, że wszystko jest źle.”
Te słowa przecięły mnie jak nóż. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Tylko patrzyłam na niego, jak na kogoś obcego, kogo nie znam, choć
spędziłam z nim połowę życia.
„Więc idź do niej, Adamie. Skoro to miłość, nie zatrzymuj jej dla siebie. Idź” – powiedziałam spokojnie.
Wyszedł. Bez słowa.
Następnego dnia Anna już nie odbierała telefonu. Widziałam tylko, że zniknęła ze wszystkich mediów, nawet z naszej grupy znajomych. Jakby chciała wymazać cały ślad po sobie.
Minęło pół roku. Nie dzwonił. Nie próbował wrócić. Podobno zamieszkali razem.
Czasem widuję ich przypadkiem w mieście. On wygląda na zmęczonego, ona – jakby czegoś jej brakowało. I wtedy myślę, że może zdrada
nigdy nie daje szczęścia. Daje tylko złudzenie, że gdzieś indziej będzie lepiej.
A ja? Nauczyłam się żyć sama. Każdego dnia piję kawę przy tym samym stole, przy którym kiedyś siedzieliśmy we dwoje. I wiesz co?
Czasem w tej ciszy jest więcej spokoju niż w tamtym całym naszym życiu razem.
