Zawsze myślałam, że naprawdę mi się poszczęściło. Kiedy wychodziłam za Piotra, wszystkie koleżanki mi zazdrościły – nie złośliwie, raczej z podziwem.
Wydawał się idealnym mężem: spokojny, czuły, pomocny, nie krzyczał, nie pił, nie znikał z kolegami na całe noce. Moja najlepsza przyjaciółka Marta często powtarzała:
„Nawet nie wiesz, jakiego masz szczęście. Tacy mężczyźni to rzadkość. Pilnuj go”. I pilnowałam.
Wierzyłam jej, wierzyłam jemu, wierzyłam w nas. Marta była ze mną od zawsze. Poznałyśmy się na studiach, razem przechodziłyśmy pierwsze miłości, rozstania, egzaminy, śluby.
Była dla mnie jak siostra. Kiedy urodził się mój syn, bez wahania poprosiłam ją, by została jego matką chrzestną.

Bo komu, jeśli nie jej, mogłam powierzyć to, co mam najcenniejsze? Nie wiedziałam, że za jej łagodnym uśmiechem kryje się coś tak podłego.
Tego dnia wróciłam z pracy wcześniej. Szefowa wypuściła mnie przed czasem, bo nie było już klientów.
Padał deszcz, więc wstąpiłam do sklepu, kupiłam Piotrowi jego ulubione pierogi z kapustą i pomyślałam, że zrobię mu niespodziankę. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, spokojne.
Kiedy otworzyłam drzwi, w domu panowała cisza. Tylko z naszej sypialni dochodziły jakieś stłumione dźwięki – jakby szelest tkaniny i ciche szepty.
Przez chwilę pomyślałam, że może to telewizor, ale nie – był wyłączony.
Zrobiłam kilka kroków i uchyliłam drzwi. W jednej sekundzie cały świat mi się zawalił. Na naszym łóżku – moim, naszym – leżeli oni.
Marta i Piotr. Ich przestraszone twarze pamiętam do dziś, jakby ktoś zatrzymał obraz w pół ruchu.
– Co… co wy robicie? – zapytałam, a głos zadrżał mi tak, że ledwo mogłam mówić.

Marta wstała, owinęła się kołdrą, a on spuścił głowę. Przez chwilę było tylko milczenie. Potem ona powiedziała coś, czego nigdy nie zapomnę.
– On i tak cię nie kocha – rzuciła zimno. – A my wkrótce będziemy mieli dziecko.
Świat zniknął. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Nie byłam w stanie. Stałam jak sparaliżowana, czułam tylko, jak serce bije gdzieś w
gardle, a wszystko inne znika w szumie.
Wybiegłam z domu, nawet nie zabierając parasola. Deszcz spływał mi po twarzy, a ja szłam przed siebie bez celu. Tego wieczoru byłam jak cień.
Pierwszą noc spędziłam u siostry. Nie zadawała pytań, tylko zrobiła herbatę i przytuliła mnie mocno. „Nie mów nic. Po prostu odpocznij” – powiedziała. I ja milczałam. Bo co można powiedzieć, gdy dwoje najbliższych ludzi wbija ci nóż w serce?
Kilka dni później Piotr przyszedł. Stał pod drzwiami, tłumaczył, że to była pomyłka, że „tak się po prostu stało”. Ale ja już nie słuchałam.

W mojej głowie wciąż brzmiały słowa Marty: „My wkrótce będziemy mieli dziecko.” Nie było w nich cienia żalu. Tylko zimna pewność siebie.
Marta też pisała. „Nie zrozumiałaś go nigdy tak jak ja.” „To miłość, nie planowaliśmy tego.” Pisała spokojnie, jakby całe moje życie było tylko epizodem, który można wykreślić.
Minęło kilka miesięcy. Nie wróciłam do Piotra. Próbował, dzwonił, przychodził, ale zrozumiałam, że zdrady nie da się cofnąć. Marta urodziła dziecko, a on – jak słyszałam – je uznał. Nie sprawdzam, nie interesuję się. Nie chcę wiedzieć.
Czasem budzę się w nocy i myślę: jak długo to trwało? Ile razy szykowałam kolację, nie wiedząc, że po pracy idzie do niej? Ile razy patrzyła mi w oczy, trzymając na rękach mojego syna, i ani razu nie poczuła wstydu?
Mówią, że czas leczy rany. Może tak. Ale blizny zostają. Najgorsze jest nie to, że ktoś cię zdradza – ale że zaczynasz wątpić w siebie. Czy byłaś zbyt naiwna? Zbyt dobra? Czy mogłaś coś zmienić?
Dziś wiem, że nie. Zdrada nie mówi nic o mnie – mówi wszystko o nich. O ich słabości, egoizmie, o braku serca. Po prostu nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że osoby, którym ufasz najbardziej, potrafią tak zimno zniszczyć twoje życie.
Teraz żyję spokojnie. Mój syn rośnie, śmieje się, a ja z nim odzyskuję siłę. Już nie szukam idealnych ludzi. Cenię tylko szczerość i spokój.

Bo dopiero po burzy rozumiesz, jak ważne jest mieć miejsce, gdzie nikt cię nie zrani. Czasem widuję Martę w mieście. Odwraca wzrok. A ja nie czuję już nienawiści. Tylko chłód i spokój.
Bo wszystko wróciło na swoje miejsce. I gdy ktoś dziś mówi mi: „Jeszcze będziesz szczęśliwa”, uśmiecham się tylko. Bo już wiem, że szczęście to nie on, nie oni, nie przeszłość. Szczęście to moment, w którym przestajesz pozwalać, by ktokolwiek łamał ci serce.