Kiedy wreszcie z mężem postawiliśmy ogrodzenie wokół naszego domu, odetchnęłam z ulgą. Tak długo marzyliśmy o własnym podwórku, odrobinie prywatności i spokoju.
Zawsze uważałam, że każdy ma prawo urządzać swoją przestrzeń tak, jak mu się podoba. Ale jak się okazało – nie wszyscy myślą tak samo.
Już następnego ranka do naszych drzwi zapukała sąsiadka, pani Maria, z którą mieszkaliśmy obok od lat. Jej twarz była napięta, usta zaciśnięte.
– Wy zawsze myślicie tylko o sobie – powiedziała zamiast „dzień dobry”. – Mogliście nas chociaż zapytać, zanim postawiliście ten płot. Brzydsza strona jest skierowana prosto do naszego podwórka!
Na początku nawet nie zrozumiałam, o co jej chodzi. Wybraliśmy zwykły metalowy płot – z jednej strony gładki, z drugiej z przetłoczeniami. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś może się obrazić o to, którą stroną stoi.

– Ale przecież stoi na granicy naszej działki – próbowałam tłumaczyć. – Nikogo nie naruszyliśmy, wszystko zgodnie z przepisami, nawet odsunęliśmy się o pół metra.
– Choćbyście się odsunęli o trzy! – machnęła ręką. – Zobaczcie tylko, jak to wygląda! Przecież mogliście odwrócić ładniejszą stroną
do nas, a nie do siebie. Teraz będziemy patrzeć na te żebra jak na jakąś blachę ze stodoły!
Stałam i słuchałam, czując, jak z każdym jej słowem rośnie we mnie fala urazy. Nigdy wcześniej się nie kłóciłyśmy. Wręcz przeciwnie – pomagałyśmy sobie: podlewałam jej kwiaty, gdy wyjeżdżała do córki, ona przynosiła nam jabłka z sadu.
A teraz… kłótnia o płot. Chciało mi się śmiać, tak absurdalne to było. Ale śmiech ugrzązł mi w gardle.
Po rozmowie długo stałam przy oknie i patrzyłam na ten nieszczęsny płot. Faktycznie – z ich strony nie wyglądał najlepiej. Ale przecież zrobiliśmy go dla siebie, dla własnej wygody.
My płaciliśmy za materiały, za montaż, za pracę fachowców. I teraz musimy się tłumaczyć przed kimś, kto nawet gwoździa w ten płot nie wbił?
Wieczorem wrócił mąż. Opowiedziałam mu wszystko, licząc, że znajdzie jakieś mądre słowa, które mnie uspokoją.
– Nie przejmuj się – powiedział spokojnie. – Ludzie zawsze znajdą powód, żeby się przyczepić. Gdybyśmy postawili ładniejszą stroną do nich, powiedzieliby, że za wysoki, że cień pada, że nie widać drogi. To nie chodzi o płot, tylko o ich nastrój.
Milczałam, ale w głowie wciąż brzmiały jej słowa: „Wy zawsze myślicie tylko o sobie”. Czy naprawdę jesteśmy egoistami? Może powinniśmy byli zapytać, jak im będzie lepiej?
Ale zaraz przypomniałam sobie, jak rok temu ci sami sąsiedzi postawili szklarnię tuż przy naszym płocie – nikt nas wtedy nie pytał.
Kiedy wiatr zrywał im folię, lądowała u nas na podwórku, a ja ją zbierałam po cichu, bo po co się kłócić o drobiazgi?
Następnego dnia pani Maria przyszła z mężem. Stali przy naszym ogrodzeniu, coś sobie pokazywali. Wyszłam do nich.
– Moglibyście to chociaż pomalować – zaczęła znowu. – Może wtedy nie raziłoby tak w oczy.
– Jeszcze nie zdążyliśmy – odpowiedziałam spokojnie. – Chcemy to zrobić na wiosnę.
– Na wiosnę… – mruknął jej mąż. – Do wiosny to oślepniemy od tego metalu!
Chciałam krzyknąć: „Spójrzcie na siebie! Naprawdę was boli, że my mamy ładniej od was?”. Ale się powstrzymałam.
Wiedziałam, że takie spory niczego nie zmieniają – tylko zatruwają powietrze między ludźmi, którzy powinni żyć obok siebie w zgodzie.
Wieczorem długo myślałam o ludzkiej zazdrości. O tym, jak często nie potrafimy cieszyć się szczęściem innych, jak szukamy wad tam, gdzie ich nie ma. I jak łatwo drobiazg może zamienić się w przepaść między sąsiadami.
Kilka dni później upiekłam ciasto i zaniosłam im kawałek. Po prostu tak – bez wyjaśnień. Pani Maria trochę się zdziwiła, ale przyjęła. Potem długo rozmawiałyśmy o kwiatach, pogodzie, wnukach. Ani słowa o płocie.
Wracając do domu, pomyślałam, że może najlepszym sposobem na rozwiązanie każdego konfliktu nie jest udowadnianie racji, tylko pozostanie człowiekiem.
Bo płot to tylko kawałek metalu. A dobre relacje – to coś o wiele cenniejszego. I nawet jeśli z jednej strony wydaje się „brzydszy”, najważniejsze, żeby po drugiej stronie zostało miejsce na życzliwość.