Kiedy zdecydowaliśmy się z Marcinem pobrać, myślałam, że to będzie najszczęśliwszy czas w moim życiu. Kochaliśmy się, snuliśmy wspólne plany, rozmawialiśmy po nocach o przyszłości.
Wydawało się, że świat w końcu stanął na swoim miejscu. Kiedy powiedziałam o tym tacie, uśmiechnął się, przytulił mnie i cicho powiedział:
„Zawsze marzyłem, żebyś była szczęśliwa, córeczko. Jeśli to twój wybór – jestem z tobą”.
Poczułam wtedy, jak coś ściska mnie w gardle, bo wiedziałam, że mama zareaguje zupełnie inaczej. I niestety, nie pomyliłam się.
Kiedy wieczorem przyszłam do niej z tą wiadomością, nawet nie pozwoliła mi dokończyć.

Siedziała przy stole, zmywała naczynia, i kiedy tylko usłyszała imię Marcina, gwałtownie odstawiła talerz, woda rozprysnęła się po podłodze.
„Jeśli za niego wyjdziesz, nie masz już matki” – powiedziała chłodno, jakby wydawała wyrok. Myślałam, że się przesłyszałam. Stałam z otwartymi ustami, próbując zrozumieć, czy to żart. Ale w jej oczach nie było nawet cienia uśmiechu.
„Mamo, nie mów tak, proszę! Dlaczego?” – zapytałam przez łzy. Odwróciła się, wycierając ręce w ściereczkę. „Bo on nie jest dla ciebie. Nie chcę patrzeć, jak powtarzasz moje błędy.”
Marcin nie był idealny, ale był dobry, troskliwy i uczciwy. Poznaliśmy się w pracy i od tamtej pory stał się dla mnie wsparciem. Mama uważała, że jest biedny, że „nic z niego nie będzie”, że „ściągnie mnie na dno”.
Tłumaczyłam jej, że pieniądze to nie wszystko, że on mnie naprawdę kocha, ale nie chciała słuchać. „Miłość? Miłość mija. A potem siedzisz z dziećmi i zastanawiasz się, za co żyć” – powiedziała kiedyś, nawet na mnie nie patrząc.
Przed ślubem próbowałyśmy się jeszcze pogodzić, ale każda rozmowa kończyła się kłótnią. „Nie przyjdę na ten wstyd!” – powtarzała.
Tata milczał, ale widziałam, jak ciężko mu jest pomiędzy dwiema najbliższymi osobami. W dniu ślubu przyszedł – sam, bez mamy.
Stał
przy drzwiach kościoła z kwiatami w rękach, a ja zapamiętałam jego spojrzenie – smutne, ale pełne miłości.
„Mama prosiła, żebym powiedział, że źle się czuje” – wyszeptał. Skinęłam głową, walcząc ze łzami, bo nie chciałam psuć sobie dnia, który miał być najpiękniejszy w moim życiu.
Ślub był piękny. Z Marcinem śmialiśmy się, tańczyliśmy, cieszyliśmy każdą chwilą. Ale w środku czułam pustkę.
Przy każdym toaście za młodych odruchowo szukałam jej twarzy wśród gości. Nie było jej tam.
Minęło kilka miesięcy. Zamieszkaliśmy z mężem w małym mieszkaniu, żyliśmy skromnie, ale szczęśliwie. Pewnego wieczoru zadzwonił tata.
Jego głos był cichy i drżący: „Mama miała zawał”. Rzuciłam wszystko i pobiegłam do szpitala. Leżała blada, podłączona do aparatury.
Wzięłam jej dłoń – chłodną, słabą. „Mamo, jestem tutaj” – wyszeptałam. Otworzyła oczy i długo patrzyła na mnie, jakby nie wierzyła, że naprawdę przyszłam.
„Myślałam, że mnie nienawidzisz…” – powiedziała słabym głosem. „Nie, mamo. Chciałam tylko, żebyś mnie zrozumiała.” Uśmiechnęła się lekko, i wtedy po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że między nami nie ma już muru.
Tydzień później odeszła. Na pogrzebie stałam obok taty, trzymając go za rękę, i myślałam, jak wiele rzeczy nie zdążyłyśmy sobie powiedzieć.
Jak głupie było to wszystko – tyle bólu przez dumę. Marcin stał za mną, kładąc rękę na moim ramieniu, i wiedziałam, że ona chciałaby to zobaczyć.
Czasem, gdy gotuję jej ulubione danie albo patrzę na stare zdjęcia, wydaje mi się, że jest blisko. Że tam, gdzieś po drugiej stronie, już mi wybaczyła – i zrozumiała, że nie wybrałam „niewłaściwego” mężczyzny. Wybrałam po prostu swoje szczęście.