Przyjechałam do matki po latach ciszy. Nie wiedziałam, jak mnie przyjmie. Czy w ogóle otworzy drzwi?
Czy powie coś, czy tylko spojrzy z tym samym chłodem, który tyle razy czułam przez telefon, w listach, a później już tylko w ciszy, bo przestała się odzywać zupełnie.
Jechałam pociągiem przez całą noc, z sercem bijącym jak szalone, z myślami, które ścigały się jedna z drugą. Każda z nich zaczynała się od słów: „a co, jeśli…”
Nie widziałyśmy się siedem lat. Siedem długich lat, podczas których nie było urodzin, świąt, listów, telefonów. Milczenie.
Twarde, zimne, jakbyśmy obie przysięgły sobie, że lepiej udawać, że ta druga nie istnieje. Ale ja nie potrafiłam tak dalej.
Czasem budziłam się w nocy i miałam ochotę zadzwonić. Tylko zapytać: „Mamo, jak się czujesz?”
Ale bałam się jej głosu — surowego, kontrolującego, tego, który kiedyś potrafił jednym słowem zranić bardziej niż życie.
Kiedy stanęłam przed jej drzwiami, ręce mi drżały. Długo nie mogłam nacisnąć dzwonka. „Może lepiej wrócić?” — przemknęło mi przez głowę. Ale nie po to przejechałam pół Polski.
Nacisnęłam. Raz. Drugi. Drzwi otworzyły się po chwili, a w progu stanęła ona. Starsza, drobniejsza, z siwymi włosami, które niegdyś tak starannie upinała. Spojrzała na mnie i przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. Potem westchnęła:
— Myślałam, że już nie przyjedziesz.
Nie odpowiedziałam. Po prostu weszłam. Dom wyglądał prawie tak samo, ale jakby wszystko spowiła mgła wspomnień.
Zapach kompotu z jabłek, skrzypienie podłogi, stary koc na fotelu — wszystko to przywoływało obrazy z dzieciństwa, z czasów, gdy jeszcze byłam dla niej „jej córeczką”, zanim dorosłam i zaczęłam mieć własne zdanie.
— Chcesz herbaty? — zapytała chłodno, jakby rozmawiała z obcą.
— Poproszę — odpowiedziałam cicho.
Usiadłam przy stole. Na środku stała ramka ze zdjęciem. Zatrzymałam wzrok. Matka — uśmiechnięta, elegancka — i obok niej mężczyzna.
Nie znałam go. A przed ramką — dwie obrączki.
Serce mi ścisnęło.
— Kto to? — zapytałam po chwili, choć bałam się odpowiedzi.
Spojrzała na mnie krótko, z dziwnym spokojem.
— Mój mąż — powiedziała.
— Twój… mąż? — powtórzyłam, nie dowierzając. — Mamo, kiedy…?
Odstawiła filiżankę i zaczęła opowiadać, jakby mówiła o kimś innym, nie o sobie.
— Poznałam go trzy lata temu. W sklepie. Pomógł mi z torbami, a potem zaprosił na kawę. Był wdowcem. Dobrze nam się rozmawiało. Po tylu latach samotności chciałam znów poczuć, że żyję. A ty… ty już wtedy nie chciałaś mieć ze mną nic wspólnego.
Słowa uderzały we mnie jak kamienie.
— To nieprawda, mamo. To ty mnie odsunęłaś. Po śmierci taty nie pozwoliłaś mi nawet pomóc, a kiedy się zakochałam, powiedziałaś, że zdradzam pamięć ojca!
— Bo tak to czułam! — wybuchła. — Twój ojciec był wszystkim, co miałam! A ty chciałaś iść własną drogą, z tym człowiekiem, którego nie akceptowałam!
W pokoju zapadła cisza. Przez chwilę słychać było tylko zegar. Wtedy spojrzałam na jej ręce. Jedna z obrączek pasowała do palca, na którym połyskiwał złoty krąg.
— A on? — zapytałam. — Twój mąż?
— Zmarł rok temu — odpowiedziała spokojnie. — Cicho, w nocy. Zostały tylko wspomnienia i zdjęcie.
Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam i podeszłam do niej. Po raz pierwszy od tylu lat objęłam ją. Poczułam, że drży.
— Mamo, mogłaś mi powiedzieć. Przyjechałabym.
— Myślałam, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego — szepnęła.
— Chciałam. Zawsze chciałam, tylko… bałam się.
Usiadłyśmy razem. Długo milczałyśmy. W tej ciszy było więcej niż w tysiącu rozmów. Widziałam w jej oczach coś, czego nie dostrzegałam nigdy wcześniej — skruchę. A może po prostu zmęczenie życiem.
Kiedy wychodziłam, spytała cicho:
— Przyjedziesz jeszcze?
— Przyjadę — odpowiedziałam, tym razem pewnie. — Ale nie za siedem lat.
Na pożegnanie wzięłam jej dłoń. Ciepłą, delikatną, jakby chciała powiedzieć więcej niż słowa. A potem spojrzałam na to zdjęcie raz jeszcze. Wtedy zrozumiałam, że każdy z nas ma prawo do drugiej szansy — nawet jeśli na nią czeka pół życia.