Pamiętam ten dzień co do szczegółu — zwyczajny, spokojny, jakby nic nie zapowiadało burzy.
Wróciłam z pracy, mając w głowie tylko myśl o prysznicu i herbacie z cytryną.
Ale kiedy otworzyłam drzwi — w korytarzu stała już walizka. Z kuchni dobiegł głos mamy: „Córeczko, przyjechałam!
Nie mogłam bez ciebie, chciałam zobaczyć wnuczkę”. Serce jakby się raduje, ale w duszy czuję ciężar. Westchnęłam i powiedziałam tylko:
„Mamo, mogłaś przynajmniej uprzedzić”. A ona machnęła ręką: „Po co uprzedzać, przecież jestem swoją”.
Mój mąż tego wieczoru milczał. Podczas kolacji tylko raz spojrzał na mnie – i już wiedziałam, że coś w nim wrze.
A mama, jakby nic się nie stało, chwaliła jego barszcz, opowiadała, jak „na bazarze wszystko teraz drogie”.
Zawsze była kobietą głośną, energiczną, ale… nie znała granic. Mogła nagle umyć wszystkie naczynia, przestawić meble, a potem zdziwiona pytać: „Dlaczego tak na mnie patrzysz? Przecież pomogłam”.
Następnego ranka obudził mnie zapach smażonych ziemniaków i odgłosy telewizora — mama siedziała już z wnukiem i komentowała bajki.
Mąż wyszedł z pokoju, powiedział sucho „dzień dobry” i wyszedł na balkon. Po kilku minutach usłyszałam, jak mówi przez telefon: „Tak, na jutro, jeden bilet do Czerkas”. Zamarłam. „Ty… kupujesz mamie bilet?” — zapytałam cicho. Nawet się nie odwrócił: „Tak.
Przepraszam, ale nie wytrzymam już tego chaosu. W domu chcę ciszy, a nie porannych komentarzy, dlaczego nie zjedliśmy wczoraj barszczu”.
Stałam jak dziecko złapane między dwoma ogniami. Mama, słysząc to, wyszła z kuchni: „Aha, więc tak? To znaczy, że przeszkadzam?
Przyjechałam na dzień-dwa, a już mnie wyrzucają z domu!” Próbowałam wyjaśnić, że trzeba było uprzedzić, że mamy swoje plany… ale każde słowo tylko pogarszało sytuację.
Spakowała swoje rzeczy do tej samej walizki, w której przyjechała, i powiedziała: „Wychowałam cię, nie spałam po nocach, a teraz mam cię „nie zapraszać”? Pamiętaj, córko, tak nie może być”.
Płakałam. Wieczorem, kiedy pociąg ruszył, wydawało mi się, że z każdym jego ruchem oddala się nie tylko mama, ale i część mojego serca.
Mąż siedział obok w milczeniu. Potem powiedział: „Nie chciałem cię urazić. Ale jest mi ciężko, kiedy ona tu jest. To nie jest dom, to napięcie. Kocham cię, ale chcę, żebyśmy mieli nasze życie, bez kontroli i kłótni”.
Te słowa wtedy bolały, ale z czasem zrozumiałam, że była w nich prawda. Wszyscy jesteśmy dorośli i nawet najbliżsi mają swoje
granice.
Ale mama tego nie akceptowała. Była urażona, przez kilka tygodni nie odbierała telefonu. Potem wysłała krótką wiadomość:
„Nie przejmuj się. Wszystko zrozumiałam. Po prostu nie będę już przeszkadzać”. To było jeszcze gorsze niż krzyki.
Próbowałam znaleźć równowagę. Dzwoniłam sama, pytałam, jak się czuje, proponowałam, że przyjadę do niej. Ale ona tylko odpowiadała sucho:
„Nie trzeba, córko, masz swoje życie”. I tylko raz, kilka miesięcy później, kiedy przyjechałam bez uprzedzenia, zobaczyłam w jej oczach tę samą urazę, ale także ciepło. Długo milczała, a potem powiedziała:
„Wiesz, chyba zbytnio bałam się zostać sama. Dlatego się czepiałam. Wybacz mi”.
Objęłam ją i obie płakałyśmy – jak dwie dorosłe kobiety, które w końcu się zrozumiały.
Teraz przyjeżdża, ale zawsze dzwoni wcześniej. I już się nie denerwuję, tylko czekam.
Bo bez względu na to, jak bardzo staramy się oddzielić od rodziców, w naszym wnętrzu zawsze żyje to samo dziecko, które po prostu chce, żeby mama przyszła… ale trochę później, kiedy będzie posprzątane i gotowe przyjąć ją z miłością, a nie ze zmęczeniem.
