Mój syn powiedział, że nie ożeni się z Martą, nawet wiedząc, że jest w ciąży: „Chcesz sama wychowywać wnuczkę, moje życie dopiero się zaczyna”

Kiedy syn mi to powiedział, najpierw pomyślałam, że źle usłyszałam. Siedzieliśmy w kuchni, herbata już ostygła, zegar tykał głucho, a ja czułam ucisk w sercu z niepokoju.

„Co powiedziałeś, Andrzej?” – zapytałam, starając się zachować spokój, ale głos zdradzał drżenie.

On nawet nie patrzył w moją stronę. Patrzył tylko przez okno, za którym padał drobny deszcz.

„Nie ożenię się z nią, mamo. Nie jestem gotowy. I w ogóle nie chcę tak żyć. Jeśli chcesz, sama wychowaj wnuczkę, moje życie dopiero się zaczyna”. Te słowa wbiły mi się w serce jak nóż.

Milczałam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Przed oczami miałam Martę — taką szczupłą, z dużymi oczami, które teraz zapewne były zapłakane.

Screen freepik

Pamiętam, jak po raz pierwszy przyszła do nas. Skromna, wychowana, uśmiechała się nieśmiało, kiedy razem z mężem nakrywaliśmy do stołu.

Wtedy pomyślałam, że w końcu mój syn spotkał dobrą dziewczynę, nie powierzchowną, nie z tych, którym zależy tylko na dobrym życiu. A teraz – oto tak. Jednym zdaniem zniweczył wszystko.

„A dziecko?” – zapytałam cicho.

Wzruszył ramionami: „Nie prosiłem jej, żeby rodziła”.

„Wiesz, jak to brzmi?”

„Wiem. Ale lepiej powiedzieć szczerze teraz, niż potem męczyć się przez całe życie”.

Patrzyłam na niego i nie rozpoznawałam go. Jakby przede mną stał nie mój syn, a obcy mężczyzna. Mój Andrzej, którego wychowywałam, w którego wkładałam całe serce, który kiedyś mówił mi: „Mamo, nigdy cię nie zasmucę”.

Tej nocy nie spałam. Przed oczami miałam dwie postacie — moje dziecko, które stało się dorosłe, ale nie mądre, i tę dziewczynę, która pewnie siedzi teraz w swoim pokoju i nie wie, co będzie dalej.

Zastanawiałam się, gdzie popełniliśmy błąd. Dlaczego chłopcy uczą się liczyć pieniądze, ale nie uczą się liczyć cudzego bólu.

Następnego dnia sama zadzwoniłam do Marty. Nie odebrała od razu. Jej głos był cichy, wyczerpany.

„Wiedziałam, że on nie będzie chciał. On jest jeszcze dzieckiem” — powiedziała. „Ale ja nie mogę… nie chcę robić nic, co mogłoby zaszkodzić dziecku. Dam sobie radę”.

Poczułam się, jakby oblał mnie chłód. Poczułam wstyd. Za siebie, za syna, za całą tę bezsensowność, którą nazywamy dorosłym życiem.

„Nie zostaniesz sama” – powiedziałam jej. Sama nie wierzyłam, że to powiedziałam. Ale wiedziałam, że nie mogę postąpić inaczej.

Kiedy potem powiedziałam synowi, że pomogę Martie, rozgniewał się:

„Więc teraz jesteś przeciwko mnie?”

„Nie, nie jestem przeciwko tobie. Jestem za sumieniem”.

Wzruszył ramionami, jak zawsze robił, gdy nie chciał słuchać. Wyszedł, trzaskając drzwiami. A ja pozostałam z uczuciem, że straciłam nie tylko spokój, ale i część siebie.

Minęło kilka miesięcy. Marta urodziła. Mała Sofijka — malutka, z ciemnymi oczami, takimi jak Andrzeja.

Kiedy po raz pierwszy wzięłam ją na ręce, serce zadrżało. „Oto życie, które on odrzucił” — pomyślałam. Ale dziecko uśmiechnęło się i cały ból ustąpił.

Teraz często odwiedzam Martę. Pomagam, jak mogę. Czasami mi dziękuje, a ja tylko macham ręką:

— Nie dziękuj, jestem przecież babcią.

Andrzej jeszcze nie przychodzi. Mówi, że nie jest gotowy. Nie naciskam. Każdy musi przejść swoją drogę do dojrzałości.

Czasami, kiedy Sofia zasypia mi na rękach, patrzę na nią i myślę: jak dziwnie ułożone jest życie.

Wychowujemy dzieci, uczymy je, jak być ludźmi, ale czasami sami stajemy się ich lustrem, w którym widać wszystkie błędy.

A jednak wierzę — kiedyś on zrozumie. Kiedyś spojrzy na córkę i zobaczy w niej nie ciężar, ale cud. I wtedy, być może, poprosi o wybaczenie. Nie mnie, nie Marty — samego losu.

A na razie po prostu żyję. Parzę herbatę, składam pieluchy i cicho modlę się, żeby w sercu mojego syna pozostało jeszcze trochę dobra. Bo nawet najciemniejsza noc kiedyś kończy się świtem.

Tata napisał do mamy wiadomość, że odchodzi od niej do cioci Joanny, że nie chce już z nią mieszkać. Babcia ucieszyła się, słysząc to: „Już dawno trzeba było tak postąpić”

Mąż nawet nie podziękował mi za syna, a teściowa powiedziała, że chcieli wnuczkę: „Czego chciałaś, futra czy medali”

Mój mąż uważa, że powinnam cały czas zajmować się pracami domowymi i być służącą: przynosić, gotować, sprzątać, opiekować się dziećmi. A ja chcę żyć dla siebie