Kiedy sąsiadka zadzwoniła do drzwi, nie miałam pojęcia, że ta chwila na zawsze zmieni moje życie.
Stała w progu z dziwnym wyrazem twarzy, jakby chciała powiedzieć coś ważnego, ale nie wiedziała, jak zacząć.
„Muszę ci powiedzieć… twoja mama odeszła” – powiedziała cicho, a we mnie wszystko się zatrzymało.
Wydawało mi się, że świat na chwilę zamarł. Ścisnęłam klamkę tak mocno, że aż zabolały mnie palce.
„Jak to – odeszła? Wczoraj chciałam do niej zadzwonić, ale odłożyłam to na później. Myślałam, że zdążę…” – słowa nie płynęły, wydobywały się z trudem. Sąsiadka ostrożnie podała mi kopertę. „Zostawiła ci list. Poprosiła, żeby ci go przekazać, jeśli… jeśli coś się stanie”.
Zamknęłam drzwi i długo siedziałam w kuchni, trzymając kopertę w rękach. Nie mogłam się zdecydować, żeby go otworzyć. Jakbym wierzyła, że dopóki jest cały, mama jest gdzieś w pobliżu.
Myśli przeskakiwały: nasze ostatnie rozmowy, jej łagodny głos w słuchawce, jej słowa: „Córko, przyjedź chociaż na weekend”.
A ja za każdym razem odkładałam to na później – praca, sprawy, rodzina. Wydawało mi się, że czasu będzie pod dostatkiem.
Kiedy w końcu otworzyłam kopertę, ręce mi drżały. Na pożółkłej kartce było kilka zdań napisanych znajomym pismem. „Córeczko, jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że mnie już nie ma. Nie obwiniaj się, że nie zdążyłaś przyjechać. Wiem, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś.
Nadal jesteś moją ukochaną córką”.
Łzy same popłynęły mi po twarzy. Czytałam te słowa dziesiątki razy. „Nadal jesteś moją ukochaną córką” – te słowa przeszywały mi serce, a jednocześnie ogrzewały je.
Przypomniałam sobie, ile razy kłóciłyśmy się o drobiazgi, jak obrażałam się na jej rady, jak nie zawsze odbierałam telefony. A teraz już tego nie naprawię.
Długo siedziałam przy oknie, patrząc w noc. W głowie krążyły mi tylko te same myśli: „Dlaczego nie pojechałam? Dlaczego nie znalazłam godziny czasu? Dlaczego zawsze to odkładałam?”
Czułam, że przegapiłam najważniejsze – możliwość bycia przy niej w chwilach, kiedy być może najbardziej mnie potrzebowała.
Mąż próbował mnie pocieszyć. „Przecież rozumiesz, że ona nie chciałaby, żebyś się obwiniała. Wiedziała, że ją kochasz”. A ja tylko uśmiechnęłam się gorzko.
„A jeśli nie wiedziała? Jeśli jej ostatnie myśli dotyczyły tego, że tak rzadko ją odwiedzam?”
Westchnął i przytulił mnie do siebie. „W liście wszystko jest napisane. Ona wiedziała. Wybaczyła”.
Wspominałam nasze dzieciństwo. Jak mama wstawała wcześnie rano, żeby upiec bułeczki do szkoły. Jak dbała o nas, nawet gdy sama była zmęczona.
Jej ręce – zawsze ciepłe, zawsze zajęte: to haftowaniem, to konserwowaniem, to moim zeszytem z błędami. I zawsze – jej cierpliwością.
Wtedy nie rozumiałam, że to bezcenne. Wydawało się, że tak będzie zawsze.
Razem z siostrą śmialiśmy się, że zbytnio przejmowała się drobiazgami. A teraz łapałam się na myśli, że właśnie te „drobiazgi” były przejawami największej miłości. Nikt już nie zadzwoni, żeby przypomnieć: „Załóż czapkę, na dworze jest zimno”.
Nikt nie zapyta: „Czy dobrze jadłaś?” Wszystko to zniknęło wraz z nią.
Poczułam, jak ogarnia mnie fala poczucia winy. Ile razy mogłam wsiąść do pociągu i pojechać do niej chociaż na weekend? Ile razy mogłam zadzwonić nie z drogi, ale spokojnie, poświęcając na to czas?
Ale zawsze to odkładałam. Wydawało mi się, że mama nigdzie nie ucieknie. Że będę miała jeszcze tysiące okazji, żeby powiedzieć: „Kocham cię”. Okazało się, że straciłam ostatnią szansę.
Sąsiadka opowiadała, że mama często wychodziła na ławkę pod oknem i czekała, aż przyjadę. Mówiła: „Moja córka obiecała, że mnie odwiedzi”. I czekała, nie wyrzucając mi nic, nie gniewając się. Po prostu wierzyła, że znajdę czas.
Przytuliłam kopertę i przysięgłam, że nigdy więcej nie będę odkładać spotkań z tymi, których kocham. Życie jest zbyt krótkie, żeby chować się za pracą, planami, codziennymi sprawami.
Zawsze myślimy, że jeszcze zdążymy. A potem stoimy przed drzwiami, za którymi już nikogo nie ma, i ściskamy w dłoniach ostatni list.
„Nadal jesteś moją ukochaną córką” – te słowa stały się dla mnie zarówno wyrokiem, jak i zbawieniem. Wyrokiem – ponieważ przypomniały mi, jak wiele straciłam, a zbawieniem – ponieważ udowodniły, że mama kochała mnie bezwarunkowo, mimo wszystko.
A teraz żyję z tym listem w sercu. Leży w szufladzie mojego biurka, ale pamiętam każdą literę. Bo w tych słowach jest cała prawda o matczynej miłości: nie znika ona nawet po śmierci. Pozostaje z nami na zawsze.