Długo nie wiedziałam, jak powiedzieć mamie, że będę miała wesele, ale nie zaproszę jej. Za każdym razem, gdy dzwoniła i mówiła:
„Córeczko, już oglądałam sukienki, chcę być najpiękniejszą mamą panny młodej”, serce mi się ściskało.
Robiła plany, jakby wszystko było oczywiste: że będzie stała obok mnie, że odprowadzi mnie do szczęścia, że będzie się z nami fotografować i przyjmować gratulacje razem z naszą rodziną.
Opowiadała wszystkim sąsiadkom, znajomym, a nawet kolegom, że wkrótce będzie miała wielkie święto. A ja wiedziałam, że nie ma tam dla niej miejsca.
Długo nosiłam w sobie ten ciężar. Wydawało mi się, że to nie w porządku — nie zaprosić matki na taką uroczystość.
Ale jeszcze silniej w mojej głowie brzmiała inna myśl: „Pamiętasz, jak to było? Pamiętasz, co ona zrobiła?”
A wspomnienia z dzieciństwa, które próbowałam wyprzeć, powracały za każdym razem, gdy słyszałam jej głos.
Mama nie kochała mnie, tylko siebie. Ona zawsze była na pierwszym miejscu, a ja gdzieś z boku. Kiedy płakałam z powodu zniewag w szkole, ona śmiała się: „Nie wymyślaj, bądź silna”.
Kiedy przychodziłam do niej z marzeniami, odpowiadała: „Nic nie osiągniesz, to nie dla ciebie”. A kiedy naprawdę potrzebowałam wsparcia, wybierała przyjaciół, mężczyzn, rozrywki, ale nie mnie.
Teraz, kiedy w końcu znalazłam osobę, która mnie ceni i kocha, chcę, żeby ten dzień był jasny. Bez wyrzutów, bez jej ciężkich spojrzeń, bez poczucia, że znowu nie spełniłam jej oczekiwań.
Chcę, żeby w tym dniu obejmowali mnie ci, którzy naprawdę mnie kochają, a nie ci, którzy tylko noszą tytuł „matki”.
Ale powiedzenie jej tego okazało się trudniejsze, niż myślałam. Odkładałam rozmowę z dnia na dzień, wyobrażając sobie, jak zareagujesz, jak będziesz płakać i wyrzucać mi.
A potem dowiedziałam się, że już wszystkim powiedziała, że przygotowuje dla mnie niespodziankę, że „będzie główną bohaterką uroczystości”.
Siedziałam z telefonem w rękach, nie wiedząc, od czego zacząć. „Mamo…” – napisałam i skasowałam. „Mam dla ciebie wiadomość…” – i znowu skasowałam.
Chciałam być stanowcza, ale jednocześnie czułam, jak budzi się we mnie ta sama mała dziewczynka, która wciąż czeka na matczyną miłość.
W końcu wybrałam twój numer. Odpowiedziała szybko, a jej głos brzmiał radośnie: „No cóż, córko, kiedy mam się przygotować?
Zdecydowałaś już, jaką suknię wybierzesz? Chcę, żeby wszyscy zobaczyli, jaką mam piękną córkę!”.
Milczałam przez kilka sekund, przełykając łzy. A potem powiedziałam: „Mamo, nie pójdziesz na ślub”.
Zapadła cisza. Długa, ciężka, taka, że chciałam odłożyć słuchawkę. A potem jej głos, już nie radosny, ale zimny i drżący: „To żart?”.
„Nie”, odpowiedziałam. „To moja decyzja. Chcę, żeby to był mój dzień, a nie twoje show. I nie chcę, żebyś tam była”.
Wypuściła ciężko powietrze, jakby po uderzeniu. „Wszystkim o tym mówiłam… Wszystko już przygotowałam… Jak możesz tak postąpić? To ja cię urodziłam, jestem twoją matką!”
„Wiem – powiedziałam – ale nigdy nie byłaś dla mnie mamą w takim sensie, w jakim tego potrzebowałam. A teraz chcę się chronić”.
Płakała i krzyczała jednocześnie. Mówiła, że ją zawstydziłam, że jestem niewdzięczna, że to największa zdrada. A ja słuchałam i
czułam, jak coś we mnie pęka i uwalnia się.
Bo powiedzenie tego było bolesne, ale jeszcze bardziej bolesne byłoby ponowne pozwolenie jej zepsuć mi dzień.
Odłożyłam słuchawkę i długo siedziałam w ciszy. W oknie błyszczały wieczorne światła miasta, a ja chciałam, żeby ktoś mnie przytulił i powiedział: „Postąpiłaś słusznie”.
Wiedziałam, że wielu mnie potępi. Sąsiedzi, krewni, ci, którzy nie znają całej prawdy. Powiedzą: „Jak to możliwe? Nie zaprosić matki na ślub?” Ale tylko ja wiem, co za tym stoi.
I może kiedyś mama to zrozumie. A może nie. Ale wiem na pewno: tym razem wybrałam siebie.