Zawsze uważałam się za cierpliwą kobietę. Razem z mężem przeżyliśmy ponad dziesięć lat, wychowaliśmy syna, krok po kroku budowaliśmy nasze życie.
Ale ostatnio coś się zmieniło w naszej rodzinie. Zaczął wracać do domu coraz później, tłumacząc to pracą, spotkaniami z klientami lub niekończącymi się korkami w mieście.
Starałam się mu ufać, przekonywałam siebie, że wszystko jest w porządku, ale coś mi podpowiadało, że coś jest nie tak.
Tego wieczoru nie wytrzymałam. Wszedł do mieszkania prawie o północy, zmęczony, pachnący perfumami, których nie znałam.
Zdjął kurtkę, rzucił ją na krzesło i nawet nie patrząc na mnie, powiedział:
— Bardzo ciężki dzień… Idę pod prysznic i spać.
Milczałam, obserwując każdy twój ruch. Telefon, jak zawsze, położyłeś na stoliku przy łóżku. Czułam, jak we mnie wrze uraza: dlaczego jesteś taki oschły? Dlaczego nawet nie zapytałeś, jak minął mi dzień?
Kilka minut później, kiedy byłeś już w łazience, ekran telefonu zaświecił się. I zobaczyłam wiadomość:
„Dziękuję za wspaniały wieczór”.
Serce spadło mi gdzieś w dół. Ręce zaczęły mi drżeć. Przeczytałam to krótkie zdanie dziesięć razy, jakby próbując przekonać samą siebie, że mi się wydawało. Ale litery pozostały na swoim miejscu i pachniały zdradą.
Kiedy wyszedł z łazienki, nie wytrzymałam.
— Wyjaśnisz mi coś? — wskazałam na telefon.
Najpierw się zdezorientował, a potem jego twarz zastygła w kamiennym wyrazie.
— To służbowe — odpowiedział sucho.
— Służbowe? — zaśmiałam się gorzko. — Często dostajesz podziękowania za „wspaniały wieczór” od kolegów?
Jego milczenie było cięższe niż jakiekolwiek słowa. Zrozumiałam wszystko bez wyjaśnień.
Przez głowę przeleciało całe nasze życie: pierwsze randki, ślub, jak trzymał mnie za rękę podczas porodu, jak razem marzyliśmy o własnym domu. A teraz wszystko to legło w gruzach z powodu kilku obcych słów na ekranie telefonu.
Zebrałam siły i powiedziałam:
— Jeśli dobrze ci tam, to może nie warto dręczyć ani mnie, ani siebie.
Milczał. W tej ciszy usłyszałam więcej niż w jakichkolwiek wyznaniach.
Tej nocy nie spałam. Patrzyłam w ciemność i zastanawiałam się, co będzie dalej. Po tym wszystkim nie da się już wierzyć. Trudno też żyć z człowiekiem, który pozwala sobie na coś takiego.
Być może ktoś powie, że powinnam była wybaczyć, spróbować uratować małżeństwo. Ale czy można uratować coś, co pęka w szwach? Zaufanie jest podstawą rodziny. A kiedy zostanie zniszczone, czy pozostanie coś prawdziwego?
Dzisiaj patrzę na niego zupełnie innymi oczami. Nie jestem już tą ufną kobietą, która przymykała oczy na późne powroty. Stałam się inną osobą – silną, ale jednocześnie bardzo zmęczoną oszustwem.
I teraz stoję przed pytaniem: czy warto dalej żyć w iluzji, czy też nadszedł czas, aby w końcu zrobić krok w kierunku wolności?