Mojego męża Marcina poznałam przez moją przyjaciółkę Natalię, która mieszkała obok niego.
Od samego początku Marcin zaczął się mną interesować, prawił mi komplementy. Ja też go polubiłam – był miłym i sympatycznym facetem.
Rok po tym, jak się poznaliśmy, wzięliśmy ślub, a Natalia została matką chrzestną naszego syna.
Rodzice Marcina mieszkali daleko – w innym regionie, 350 kilometrów od Poznania. Jego mamę Magdę i tatę Krzysztofa poznałam więc dopiero kilka tygodni przed ślubem.
Nie mogę powiedzieć, że ich nie polubiłam, ale też nie poczułam specjalnej sympatii. To takie uczucie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że do kogoś nie pasujesz.
Ale teraz, pięć lat później, moja teściowa boi się nawet pokazać nam swoją twarz. Uważa, że nastawiłam jej jedynego syna przeciwko rodzicom, a wszystko zaczęło się od jednych urodzin.
Były to 25 urodziny Marcina. Planowaliśmy świętować je na łonie natury ze znajomymi, pojechać nad jezioro, usmażyć kebaba i dobrze się bawić.
Pogoda w maju dopisuje, jest słonecznie i dzień jest już dłuższy. Zaprosiliśmy znajomych, kupiliśmy mięso, warzywa, wodę, pożyczyliśmy od rodziców szaszłyki i drewno na opał. Przyniosłam nawet spray na komary, żeby nikt nie zepsuł nam wakacji!
Ale w przeddzień święta moja teściowa zadzwoniła do mnie i zapytała, czy jestem gotowa na święto. Tak, właśnie zamarynowałam mięso.
Muszę tylko znaleźć koc i kilka składanych krzeseł. Teściowa zapytała dlaczego, a ja wyjaśniłam, że zamierzamy świętować na łonie natury, zaledwie dziesięć minut od miasta.
Teściowa nie była zadowolona z tego wyboru, argumentując, że 25 urodziny Marcina to ważna data! A my chcemy jechać na bagna. Okazało się, że ona już przyjeżdża z krewnymi! Czyli sami się zaprosili? Ale my ich nie zaprosiliśmy, prawda?
Ale w odpowiedzi usłyszałam: „Jestem jego mamą, więc nie wymyślaj głupot o jeziorze. Przyjdę ja, moi bracia, ciocia i mama, która właśnie przyjechała z Włoch. Musimy się z nią spotkać!”.
Stałam w kuchni, nie wiedząc, co powiedzieć. Teściowa dyktowała mi listę sałatek i deserów, które miałam przygotować. Byłam po prostu zrozpaczona tym natręctwem.
Kiedy mój mąż zobaczył, że jestem zdenerwowana, zapytał, co się stało. Powiedziałam mu o telefonie od jego mamy. Spojrzał na mnie i spokojnie powiedział: „Już wszystko ustaliliśmy. Nigdzie nie pójdą. Staną pod drzwiami i wyjdą”. Cóż, mama zawsze lubiła być władcza, ale nie zmienimy naszych planów. Teraz rozumiesz, dlaczego uciekłam od niej 300 kilometrów dalej?”.
Następnego dnia wyłączyliśmy telefony i pojechaliśmy nad jezioro. Mieliśmy świetne wakacje: graliśmy w piłkę, badmintona, ktoś nawet przyniósł gitarę. Wszyscy chwalili, jak pysznie zamarynowałam mięso. Było wspaniałe!
Gdy wieczorem wróciliśmy do domu, włączyliśmy telefony – było 10 nieodebranych połączeń od teściowej, 5 od teścia i jeszcze kilka od braci Marcina.
Nastrój natychmiast się pogorszył. Teściowa nie zastanawiała się długo i od razu wykręciła numer: „Czy ty w ogóle masz sumienie?
Stoimy pod drzwiami od kilku godzin! Sąsiedzi już zaczęli krzyczeć i grozić wezwaniem policji. Dobrze, że zdążyliśmy na ostatnią, bo inaczej spędzilibyśmy noc na dworcu!”.
Długo krzyczała do telefonu, ale Marcin szybko opanował sytuację. Zapewnił, że już nigdy tu nie przyjdą.
I miał rację. Minęło już pięć lat i teraz moja teściowa zawsze dzwoni na miesiąc przed świętami – urodzinami, Bożym Narodzeniem czy
Wielkanocą – żeby potwierdzić nasze plany. Wygląda na to, że nie chce już stać pod naszymi drzwiami i znowu jeździć autobusami.