Po ślubie mój mąż bardzo szybko zmienił się w kogoś, kto wierzy, że głównym przeznaczeniem kobiety jest zapewnienie komfortu mężowi.
Gdybym wiedziała, że po ślubie tak drastycznie się zmieni, nie zdecydowałabym się na obrączki, tak bardzo nie chciałam wychodzić za mąż.
Ale Michał był bardzo dobry w udawaniu. Przed ślubem był zupełnie inną osobą i zakochałam się w nim. Ale mężczyzna, którego teraz widziałam obok siebie, w niczym go nie przypominał.
Mam trzydzieści lat, mój mąż jest pięć lat starszy ode mnie. Kiedy się spotykaliśmy, wszystko było świetnie. Mieliśmy dobry romantyczny okres, były niespodzianki i wieczorne spacery.
Michał żył imprezami, często spotykaliśmy się ze znajomymi. Ale nie przeszkadzało mi, gdy spotykał się ze znajomymi beze mnie, nie okazywał niezadowolenia, gdy szłam do znajomych.

W domu również dzieliliśmy się obowiązkami po równo. Nie było czegoś takiego, że mój mąż leżał na kanapie, a ja biegałam jak wiewiórka.
Mógł ugotować obiad i posprzątać mieszkanie. Ale to było przed ślubem. Jednak po tym, jak oficjalnie staliśmy się rodziną, wszystko zaczęło się powoli, ale nieuchronnie zmieniać, i to nie na lepsze.
Na początku pomoc w domu zaczęła zanikać. Prosiłam go o umycie naczyń, a on patrzył na mnie z takim oburzeniem, jakbym prosiła go o zrobienie czegoś zbyt trudnego: „Ogólnie rzecz biorąc, prowadzenie domu jest obowiązkiem kobiety”, mówił z pogardą.
Obowiązki kobiet obejmowały gotowanie, sprzątanie, zakupy spożywcze i wiele innych. Nawet ładowanie pralki nagle przestało być męskim zadaniem.
To wszystko było dziwne, ponieważ oboje pracowaliśmy i chociaż mój mąż otrzymywał trochę więcej, to tak naprawdę nie zmieniło to sytuacji. Ja też byłam zmęczona pracą i potrzebowałam pomocy.
Zmieniło się też jego podejście do odpoczynku. Teraz wyjeżdżał na wakacje oddzielnie ode mnie, bo „tam jest męskie towarzystwo, co ty tam będziesz robić”.
Miał też bardzo negatywny stosunek do moich spotkań z przyjaciółmi. Nie był zadowolony, że mogłam gdzieś pojechać bez niego. Nie wiedział, co moglibyśmy tam robić.
Albo ja i mój mąż jedziemy razem na wakacje, albo tylko on. Ja muszę zostać w domu i wykonywać swoje kobiece obowiązki. „Co za przyjaciółki, co za zabawy? Jesteś teraz mężatką” – wyjaśnił mi mój mąż.
Byłam coraz bardziej niezadowolona z tej sytuacji. Nie czułam się jak mężatka, ale jak niewolnica, którą pan postanowił zamknąć w czterech ścianach.
Nie chodzę do koleżanek, żeby się upić, nie biegam z nimi, żeby spotykać się ukradkiem z mężczyznami. Dlaczego muszę usprawiedliwiać się przed mężem za nic?
Jego ciągłe argumenty, że jestem teraz mężatką nic nie zmieniły. Mam wrażenie, że pieczątka w paszporcie powinna być moimi kajdanami.
Kłóciliśmy się przez sześć miesięcy, a potem po prostu się zmęczyłam, wynajęłam mieszkanie i przeprowadziłam się tam. Mój mąż był wściekły i zażądał, żebym wróciła do domu.
I po co? Żeby patrzeć na jego wiecznie niezadowoloną minę i słuchać, co jestem mu winna i co powinnam zrobić? Nie dziękuję, nie chcę. Nie tak wyobrażałam sobie życie rodzinne.
Mój mąż zagroził mi rozwodem, ale się roześmiałam. Sama złożyłam pozew o rozwód. I stał się cud! Zmienił się z powrotem w osobę, którą był przed ślubem.
Zaczął się tłumaczyć, że to on popełnił błąd, namawiał, żebyśmy zamieszkali razem i nie rozwiązywali takich spraw pod wpływem chwili. Dawał mi prezenty, dzwonił do moich przyjaciół, żeby ze mną porozmawiać.
Sam rozwód jeszcze nie nastąpił, ale jestem zdeterminowana. Jestem gotowa się założyć, że jak tylko mąż zorientuje się, że wygrał, znów zacznie wysuwać pretensje, afery, zakazy itp. Wcale tego nie potrzebuję, jakoś przeżyję bez tego wszystkiego.