Przeszłam na emeryturę, myśląc, że przynajmniej odpocznę. Ale tak się nie stało. Moja siostra poważnie zachorowała. I nie miała nikogo oprócz mnie.
Z mężem Grzegorzem rozwiodła się dawno temu, nie mieli dzieci. Przez długi czas moja Natalia leżała i nie wstawała. A ja byłam jak pielęgniarka.
Była mi bardzo wdzięczna. A kiedy jej stan bardzo się pogorszył, powiedziała mi, żebym zaprosiła do niej notariusza.
W rezultacie Natalia sporządziła dla mnie testament. Zostawiła mi swoje dwupokojowe mieszkanie. Zbeształam ją za to, ale była nieugięta.
Tłumaczyła mi, że dbam o nią jak nikt inny. A kiedy ona umrze, tyle „wron” przyleci do tego mieszkania. Jej były mąż i jego krewni będą chcieli zabrać mieszkanie dla siebie.
Podzieliłam się tą wiadomością z moimi dziećmi. A dokładniej z moim synem Andrzejem. Ma już dwadzieścia pięć lat i ożenił się z piękną dziewczyną, Lisą. Mam też córkę Kasię, ale ona ma dopiero 16 lat, jest za młoda, żeby się z nią konsultować.
Mój mądry syn powiedział, że lepiej, aby ciocia Natalia żyła długo i, jeśli Bóg pozwoli, wyzdrowiała, ale jeśli odejdzie, szkoda byłoby stracić ładne mieszkanie. Ja się nią opiekuję i to ja je odziedziczę.
W myślach przyznałam mu rację, ale nadal czułam się nieswojo. Czułam się nieswojo podczas tych rozmów. Andrzej powiedział, żebym się nie martwiła, bo ona ma dzieci i mieszkanie im się przyda.
Zgodziłam się z synem. I zaczęły się moje emerytalne dni. Po pracy planowałam pójść na basen i trochę popracować w ogrodzie, ale co w tym fajnego? Natalia beze mnie nigdzie by nie poszła. A wszystkie pieniądze szły na leki i smakołyki.
Karmiłam ją, czytałam książki, kąpałam jak małe dziecko. Dużo rozmawialiśmy o wszystkim. Śmiałyśmy się i płakałyśmy. Natalia żyła jeszcze dwa lata.
Nie chciałam myśleć o spadku, a miałam jeszcze pół roku na dojście do siebie. Ale uporządkowałam mieszkanie, zrobiłam świeży remont. Nie angażowałam w ten proces moich dzieci, a one nie chciały pomagać.
Ale Andrzej i Lisa ciągle mnie pytali, kiedy pójdę do notariusza złożyć wniosek o spadek. Czekałam prawie do ostatniej chwili, poszłam i napisałam. I własność została zarejestrowana.
Moja przyjaciółka Anna zaczęła się nawet ze mnie śmiać, mówiąc, że jestem bogatą emerytką, więc mogę sobie poszukać młodego kochanka. Zabawna jest, jaki narzeczony. Musiałam odetchnąć i opamiętać się.
Zatroskana przyjaciółka powiedziała, że naprawdę muszę odpocząć. Po takim stresie mogłabym pojechać nad morze. I lepiej bym się odżywiała.
Ze smutkiem odpowiedziałam, że morze jest cudowne, jedzenie też. Ale z mojej emerytury nie da się pojechać. Nie ma pieniędzy! Przyjaciółka zasugerowała, że mogłabym wynająć mieszkanie, które odziedziczyłam.
Na początku odrzuciłam tę opcję, ale potem się zastanowiłam. Zasłużyłam na ten spadek. I sama przeprowadziłam remont. Jeśli je wynajmę, będę miała pieniądze, które będę mogła wydać na morze, warzywa i dobre mięso.
Najemca znalazł się bardzo szybko. Młoda rodzina z dzieckiem zapłaciła mi sześć miesięcy z góry, a ja wręczyłam im klucze. Przez chwilę trzymałam w ręku kwotę, którą wreszcie mogłam wydać na siebie.
Kupiłam sobie wakacje nad morzem i postanowiłam podzielić się tą radością z moimi dziećmi. Ale zamiast cieszyć się ze szczęścia matki, zaczęły mnie besztać różnymi słowami.
I wtedy moja osiemnastoletnia córka wpadła w furię, pytała, jak mogę wpuścić lokatorów, chciała mieszkać osobno. Andrzej też był zły, bo obiecałam im to mieszkanie. Synowa syczała, że to prawdziwa zdrada.
Tego wieczoru zalałam się łzami z urazy. Bolało mnie słyszeć takie rzeczy od moich własnych dzieci. Przecież nie składałam nikomu żadnych specjalnych obietnic.
Nikt nie pomógł mi opiekować się siostrą. Nikt nie zaoferował pomocy przy remontach. Skąd u moich dzieci ta pewność, że mieszkanie należy do nich?
Byłam trochę smutna i wzięłam się w garść. Wkrótce miałam wyjechać nad morze — jak mogłam się denerwować? Zdecydowanie postanowiłam też, że za pół roku znów wynajmę mieszkanie w ten sam sposób. Jest moje, co oznacza, że mogę z nim robić, co mi się podoba.