Przez wiele lat matka mojego męża mieszkała dość daleko od nas, w innym regionie. Kilka lat temu przeszła na emeryturę. Potem zaczęła narzekać, że nudzi się w domu.
Staraliśmy się częściej ją odwiedzać, zostawialiśmy u niej wnuki na wakacje, ale teściowa wciąż mówiła, że czuje się fatalnie.
Codziennie dzwoniła do mnie, Marcina lub dzieci i chciała z nimi rozmawiać. Rozmowy telefoniczne trwały dosłownie kilka godzin, co nie zawsze było wygodne.
Marcin powiedział, że już myśli o przeprowadzce mamy bliżej nas, żebyśmy mogli ją częściej widywać i żeby nie była taka samotna.
Zapytałam go z powątpiewaniem, czy jest pewien, że zgodzi się zostawić wszystko i zamieszkać tutaj. Marcin odpowiedział, że tak.
Zresztą nie trzeba było długo namawiać teściowej. Najprawdopodobniej myślała o tym od dłuższego czasu. Ostatecznie sprzedaliśmy jej dom wraz z działką i wynajęliśmy małe mieszkanko zaledwie piętnaście minut drogi od domu.
Moja teściowa naprawdę się zmieniła. Stała się aktywna, wesoła i jakby ożyła. Zaczęła prosić mnie o opiekę nad wnukami i chciała mi we wszystkim pomagać.
Moja teściowa powiedziała, że nadszedł sezon na ogrodnictwo. Dodała, że może nawet przeprowadzi się do daczy i tam zajmie się ogrodem i domem, bo w mieście i tak nie ma nic do roboty.
Na początku ten pomysł wydawał mi się dobry. Miałam dużo pracy, więc przydałyby się dodatkowe ręce do pracy w domku letniskowym. A moja teściowa miała doświadczenie w pracy w ogrodach i sadach. Przeprowadziła się do naszej daczy i zaczęła wszystko aktywnie organizować.
Dopiero tutaj zaczęły się konflikty. Mówi się, że dwie gospodynie domowe w jednej kuchni to źle, ale ja ci powiem, że dwie gospodynie domowe w jednym ogrodzie to jeszcze gorzej!
Moja teściowa zrobiła uwagę na temat sposobu, w jaki przycinam pomidory, co miałoby zły wpływ na zbiory.
Całe życie przycinam w ten sposób i nigdy nie byliśmy bez pomidorów. Konflikty wybuchały raz za razem i trwały aż do jesieni. Chociaż kłótnie nie były zbyt poważne, wyczerpywały mnie. Powiedziałam mężowi, że w przyszłym roku nie będę przez to przechodzić.
Mój mąż powiedział, że jego matka również nie zamierza rezygnować z domku letniskowego. Zasugerował, żebyśmy po prostu podzielili ogród na pół i każdy z nas zajmował się tym, czym chce.
Ta sugestia wydała mi się interesująca. Potem porozmawiałam z teściową, a ona nie omieszkała powiedzieć mi, że nauczy mnie, jak prawidłowo zajmować się ogrodem.
Powiedziałam, że nie chcę robić z tego konkurencji. Dopiero gdy przeszliśmy do działki, okazało się, że jest to problem niemal nie do rozwiązania. Zasugerowałam, że każde z nas powinno mieć ogródek.
Mojej teściowej nie spodobał się ten pomysł podziału. Uważa, że nie możemy sprzedawać jednego małego ogrodu, a gdzie możemy umieścić zbiory z dwóch? I mamy tylko jedną szklarnię, więc nie możemy się nią dzielić.
Westchnęłam i zasugerowałam, żeby podzielić ją według rodzaju warzyw. Ogórki dla mnie, pomidory dla niej, marchew dla mnie, cebula dla niej. I tak dalej.
W ten sposób też nam nie wyszło. Nie byłam gotowa na oddanie części moich ulubionych grządek teściowej.
W zeszłym roku upewniłam się, że teściowa i ja lubimy różne odmiany. I nie chcę jeść długich drewnianych ogórków, które mama Marcina uwielbia przez cały rok, ani groszku, którego nie znoszę.
Teściowej też nie spodobało się wiele moich postulatów i ostatecznie nie możemy dojść do porozumienia. Gdybym miała pieniądze, kupiłabym teściowej osobny domek letniskowy, bo wygląda na to, że w przyszłym sezonie na pewno będziemy się kłócić, jeśli nie znajdziemy wyjścia.
Przygotowując syna do szkoły, rozwiodłam się z mężem, a wszystko dlatego, że był skąpcem