Minęliśmy maleńką wioskę. Wzdłuż płotu stała starsza pani w białej chustce na głowie i zielonym płaszczu. Szła, jedną ręką trzymając się płotu.
Drugą opierała się na lasce. Ledwo porusza nogami, trudno jej chodzić nawet z dwoma podporami.
W ręku trzyma przezroczystą torbę, w której są pierniki i ciasteczka. A starsza pani idzie, patrząc tępo pod nogi, wzdychając.
Zatrzymaliśmy się. Podeszłam do niej i zapytałam: „Może potrzebuje pani podwózki? Pomogę ci wsiąść do samochodu”.
Babcia uśmiechnęła się wszystkimi swoimi głębokimi zmarszczkami. I nagle dźwięcznym głosem powiedziała, że idzie do Marty, swojej przyjaciółki.
Pójdę tam sama, to jej dom. Wejdę na płot z kijem. Marta jest kiepską osobą. Ma urodziny, więc przynosi prezent. Wskazuje na torbę z piernikami i kiwa głową.
Marta nie może chodzić, ale ja wciąż biegam. Nie wolno mi się kłaść, kto pójdzie do Marty? Chodzę, wciąż jestem silna. Mogę przejść wzdłuż ogrodzenia.
Marta ma urodziny, muszę wziąć prezent. Ale ona szła. Dotarła do ogrodu i otworzyła furtkę. Weszła do domu, trzymając się ściany…
Poszła do Marty. Przyniosła jej prezenty. Dopóki człowiek żyje, przynosi komuś prezent. Dopóki może chodzić, idzie do innej osoby.
Świętuje urodziny i gratuluje innym. Nawet jeśli musi opierać się na lasce i płocie, wciąż chodzi. Tak długo, jak mogą. Do swoich.
I dotrze do nich. A potem będzie latać. Tak właśnie działa życie. A drzewa szybko żółkną, choć wciąż jest dość ciepło…