Dziewczyna z sąsiedztwa, bezczelna i źle wychowana, przyzwyczaiła się chodzić do mnie na posiłek. Jak pozbyć się pasożyta

Dziki problem na nasze czasy, ale się zdarza.

Mieszkam w małej wiosce, mieszka tu około kilku tysięcy osób. Jest mała szkoła. Moja córka, która ma 11 lat, ma wszystkie koleżanki w zasięgu wzroku, wszyscy się znamy. Ale szczególnie zaprzyjaźniła się z dziewczyną z sąsiedniego domu.

Jest taka przyjaźń z dzieciństwa, kiedy właśnie tutaj jest „najlepszy przyjaciel” i „będziemy przyjaciółmi przez całe życie i pobramy się w jeden dzień”.

Przez kilka lat się nie rozpadły, ale ostatnio zdałam sobie sprawę: muszę coś zrobić z tymi dziewczynami, zły przykład to chodzenie.

Moja Marta dorastała jako wyznawczyni, wierzy w książki, wierzy w nauczycieli, stara się żyć według zasad, tylko ma czas je narzucać. Jestem gotowy do dzielenia się, gotowy do bycia tam i prowadzony na wszystkie przedsięwzięcia przyjaciela. A ten jest zupełnie inny, nie można na nim jeździć.

Ta zwinna, aktywna dziewczyna nieustannie angażuje się w historię i ciągnie za sobą Martę. Albo zamkną się na wizytę u chłopców, a są już znacznie starsi, to pójdą na spacer gdzieś poza wioskę do lasu.

Rodzice Anny to zwykli ludzie, zajęci, jak wszyscy w wiosce. Nie mają czasu na ceremonie rozwodowe z córką. Więc bawi się najlepiej jak potrafi. Oczywiście nie można dużo chodzić po ulicy, nie można zabierać gości. Rodzice w większości opiekują się swoimi dziećmi, ale Annę po prostu wysyłają do domu!

Więc trzyma się Marty, bo nasze domy są naprzeciwko i nie mogę jej zostawić. Wędruje do nas codziennie, po prostu drapie się pod drzwiami i przy pierwszej okazji węszy do środka. A skoro Marta za nią wyjeżdża, wolę jej nie wypędzić, tylko zostawić w domu lub na podwórku, byleby były przed naszymi oczami. Przecież nie można krzyczeć i wyrzucać dziecka znikąd!

A teraz moje piękności przychodzą do nas po szkole. Siadają razem na lekcjach, razem się bawią, razem chodzą. Nawet jeśli Marta robi coś w domu, Anna też jest w pobliżu, może nawet z grzeczności, żeby dotrzymać jej towarzystwa. Ale na tym kończę, inaczej będzie później wykorzystywała Martę w domu i będzie pracowała w dobrej wierze.

Tolerowałbym to, ale nie lubię jej codziennie karmić obiadem i kolacją. Mówię mojej córce: idź do kuchni i natychmiast pojawiają się razem. Anna nie rumieni się, bierze łyżkę i pochyla się nad jedzeniem, jakby nie jadła śniadania. Wszystko jest zmiecione ze stołu: od kompotu i owoców po pierwsze i drugie danie. I nie zostawi chleba!

Nie szkoda karmić dziecko, ale osobiście jestem obrażona, że ma własnych rodziców. I nie pamiętam, żeby Marta choć raz była karmiona w rodzinie Anny, nawet na urodziny dają córce arbuza i butelkę kwasu chlebowego, wysyłają je nad rzekę – to wszystko.

Gdybyśmy mogli utrzymać dwoje dzieci, urodziłabym dwoje, ale żyjemy skromnie na wsi, polegamy na naszych siłach. Karmienie córki tanim jedzeniem bez białka również nie wchodzi w grę.

Wyjaśniłam nawet Annie, żeby poszedła do domu na posiłek, a potem wróciła. Ale zaczyna jęczeć, że zje tylko zupę i nic więcej nie będzie. I zaczyna się po raz drugi.

A co z jej matką? Według Anny albo nie ma jej w domu, albo nie gotowała. Albo bez smaku. I dlaczego mam ją wypędzić wałkiem do ciasta?

Próbowałam porozmawiać z jej rodzicami – ale zyskałam sławę w całej wiosce. Ta chciwa dziewczyna żałowała zupy. Na przykład, gdyby Marta przyszła, zostałaby nakarmiona bez mówienia. Tylko z jakiegoś powodu dzieci nie chodzą do domu Anny.

W rzeczywistości może przenieść się do innego miasta?

27 grudnia w Polsce może być świętem państwowym

Pogoda w najbliższą niedzielę zaskoczy wszystkich. Warto przygotować się na najgorsze

„Taka ciekawa historia”. Krzysztof Jackowski ponownie zaskoczył publiczność