Screen freepik
Ania mieszkała niedaleko, w mieszkaniu po moich rodzicach, które kiedyś przepisałam na nią.
Wydawało mi się wtedy, że to najlepsze, co mogę zrobić – pomóc jej stanąć na nogi, by miała swój kąt, swoje bezpieczeństwo.
Kiedy podeszłam do drzwi, zauważyłam, że są uchylone. Pomyślałam, że może czeka na dostawę, albo że po prostu zapomniała zamknąć, więc zapukałam lekko i weszłam.
W przedpokoju panował półmrok, słychać było głos z salonu. Chciałam już zawołać „to ja, mama!”, ale coś mnie powstrzymało. Może ton tego głosu, może treść słów.
— Nie, kochanie, ona niczego nie podejrzewa — powiedział męski głos, spokojny, pewny siebie.
— Myśli, że ją naprawdę kocham. Ale przecież wiesz, że chodzi o mieszkanie. W centrum, po rodzicach. Kto by zrezygnował z takiej okazji?
Zamarłam. Świat się zatrzymał. Stałam w korytarzu, z torebką w ręku, z tym ciastem, które nagle stało się ciężkie jak kamień. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart, pomyłka, że może mówi o kimś innym. Ale po chwili dodał:
— Tak, Ania. Mała naiwna. Dobrze, że szybko dała się złapać.
Czułam, jak robi mi się ciemno przed oczami. Serce waliło mi w piersi, nogi miałam jak z waty. Chciałam wyjść, zanim mnie zauważy,
ale w tym momencie usłyszałam jej głos.
— Kto to był, Paweł? — zapytała z kuchni.
— Nikt ważny, kochanie. Klient — odpowiedział beztrosko, a ja zdążyłam tylko się cofnąć i cicho zamknąć za sobą drzwi.
Wyszłam na klatkę i dopiero tam odważyłam się odetchnąć. Nie mogłam uwierzyć, że to, co usłyszałam, jest prawdą. Przecież on zawsze wydawał się taki troskliwy, pomocny, szarmancki. Lubiłam go, ufałam mu. Myślałam, że naprawdę ją kocha.
Całą drogę do domu szłam jak we śnie. W głowie huczało mi jedno zdanie: „Myśli, że ją naprawdę kocham.” Te słowa wbijały się jak szpilki.
Wieczorem zadzwoniła Ania.
— Mamo, byłaś dziś u mnie? Drzwi były otwarte… — zapytała zaskoczona.
— Byłam, ale nie chciałam przeszkadzać. — Starałam się, by mój głos brzmiał spokojnie. — Wszystko u was w porządku?
— Tak, czemu pytasz? — odparła lekko. — Paweł trochę zdenerwowany, bo ma problemy w pracy, ale wszystko dobrze.
„Problemy w pracy…” — powtórzyłam w myślach.
Przez następne dni nie mogłam spać. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy powinnam jej powiedzieć? Czy zburzyć ten świat, który sobie zbudowała, nawet jeśli jest zbudowany na kłamstwie?
Znałam swoją córkę. Wiedziałam, jak bardzo pragnie miłości, jak bardzo wierzy w ludzi. Jeśli teraz jej to powiem, nie tylko straci zaufanie do niego, ale też do mnie — że podsłuchiwałam, że nie wierzyłam od początku.
Ale milczeć też nie mogłam.
Kilka dni później zaprosiła mnie na obiad. Siedzieliśmy razem przy stole. Paweł się uśmiechał, nalewał mi herbaty, żartował.
Patrzył
Ani w oczy tak, że aż serce ściskało. Był doskonały aktor. W pewnej chwili odebrał telefon i wyszedł na balkon. Wtedy spojrzałam na
córkę.
— Aniu, mogę ci coś powiedzieć? — zaczęłam niepewnie.
— Oczywiście, mamo. Co się dzieje? — uśmiechnęła się, nieświadoma niczego.
Wzięłam głęboki oddech.
— Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby cię nie zranić. Ale gdy byłam ostatnio u ciebie, przypadkiem usłyszałam rozmowę Pawła. Rozmawiał
z kimś przez telefon i… mówił rzeczy, których nie chciałabyś usłyszeć.
Zbladła.
— Co mówił? — zapytała cicho.
— Że jest z tobą… dla mieszkania. — Słowa ledwo przeszły mi przez gardło. — Że cię nie kocha.
W jej oczach zobaczyłam szok, potem niedowierzanie, a potem ból, który rozdarł mi serce.
— To niemożliwe, mamo. — Jej głos zadrżał. — Paweł taki nie jest. Ty po prostu go nie lubisz.
Chciałam coś powiedzieć, ale w tym momencie on wrócił do pokoju. Spojrzał na nas, a w jego oczach przez ułamek sekundy mignęło coś, czego wcześniej nie widziałam — chłód, jakby maska spadła. Wiedział. Wiedział, że wiem.
Następnego dnia Ania nie odbierała telefonu. Dopiero po tygodniu zadzwoniła.
— Mamo, miałaś rację — powiedziała łamiącym się głosem. — Znalazłam w jego telefonie wiadomości. Pisał do jakiejś kobiety. Chwalił się, że „już prawie ma mieszkanie”. Wyrzuciłam go.
Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy płakać. Wiedziałam jedno — że lepiej być przez chwilę zranionym prawdą niż żyć w kłamstwie, które niszczy powoli, dzień po dniu.
Dziś Ania jest sama, ale spokojna. Nauczyła się, że miłość bez szczerości nie istnieje. A ja? Ja nauczyłam się, że czasem największym dowodem miłości matki jest odwaga powiedzenia prawdy, nawet gdy boli.
Bo lepiej być tą, która otwiera oczy, niż tą, która patrzy, jak dziecko śni w cudzym kłamstwie.
Kiedy mama po raz pierwszy powiedziała mi, że kogoś poznała, myślałam, że żartuje. Miała sześćdziesiąt…
Tego dnia wracałem z pracy później niż zwykle. Był to jeden z tych dni, kiedy…
Kiedy wyjeżdżałam za granicę, miałam w sercu więcej nadziei niż lęku. Wiedziałam, że nie będzie…
Moja siostra zawsze była osobą, która robiła wszystko tak, jak jej wygodnie. I pewnie przez…
Tego dnia właśnie piekłam szarlotkę. Wiecie, taką, jaką mój syn lubił od najmłodszych lat —…
Długo nie mogłam zebrać myśli, zanim opowiedziałam tę historię. Prawdopodobnie dlatego, że nawet po wielu…